Czy kogoś jeszcze zdziwi, jeśli napiszę, że kolejne miesiące przelatują mi przez palce w ekspresowym tempie? Mam nadzieję, że Wy również macie wrażenie, że czas upływa odrobinę za szybko. Listopad był dla mnie przede wszystkim wyczekiwanym wyjazdem do Wrocławia. Pierwsza połowa to było odliczanie dni, a druga... No cóż, sami zobaczycie ;)
W każdym razie, miasto jest piękne! Mieliśmy dużo szczęścia, że trafiliśmy na ładną pogodę, bo mogliśmy dużo spacerować i oglądać. Na zdjęciu Dworzec Główny, który, muszę przyznać, jest naprawdę ładny, oraz nasz hotel. D. wykazał się świetnym zmysłem organizacyjnym, ponieważ odległość hotelu od dworca wynosiła około 200 metrów :) Poza tym chyba ze wszystkich miejsc, jakie odwiedziliśmy mieliśmy świetny dojazd komunikacją miejską, bo wiadomo, że do dworca musi być sensowne połączenie :)
Najważniejszą atrakcją tego wyjazdu było dla mnie ZOO. Nigdy wcześniej nie byłam w ogrodzie z prawdziwego zdarzenia. Do tej pory widziałam na żywo jedynie lamy i strusie, więc nic specjalnego w porównaniu z takim tygrysem!
Afrykarium, które znajduje się na terenie ZOO też jest super, biegałam tam niczym dziecko i myślę, że D. miał niezły ubaw patrząc jak zachwycam się dosłownie wszystkim :)
Punktem kulminacyjnym całego wyjazdu były zaręczyny, których kompletnie się nie spodziewałam! Mój Narzeczony (!!!) wszystko zaplanował tak świetnie, że cały weekend okazał się najwspanialszym przeżyciem ever. Miałam przytoczyć całą historyjkę, jednak napiszę tylko, że piątek 13-ego wcale nie musi być pechowy ;)
Śmieszne jest to, że zaraz po całym wydarzeniu rozmawiałam z D, czy będzie teraz przedstawiał mnie jako swoją narzeczoną i mówiłam, że absolutnie nie może teraz się mylić! A tak naprawdę, to ja jeszcze łapię się na tym, że czasem zamiast Narzeczonego mam Chłopaka. Niby głupia sprawa, ale za każdym razem, gdy z ust D. pada "moja narzeczona" pękam z dumy! :)
Wspólne zainteresowania łączą ludzi, ale jak miło, gdy to druga osoba zaraża nas swoją pasją. Odkąd poznałam D. w moim życiu zaszły ogromne (i dosyć oczywiste) zmiany, ale cudowne są przede wszystkim te chwile, gdy spędzamy czas razem właśnie na realizowaniu wspólnych zainteresowań. Filmy, które pokochałam i już zawsze będą mi się kojarzyły właśnie z Nim czy chociażby przekonanie się do oglądania piłki nożnej (przede wszystkim w wydaniu mojego Narzeczonego :D).
A skoro mowa o wspólnych zainteresowaniach, D. próbuje również przekonać Małą Alę do gier konsolowych. Idzie Mu całkiem nieźle, kolorowe przyciski, światełka i obrazki (prawie) jak z kreskówki potrafią zająć Alę całkiem skutecznie na kilka chwil :)
Na szczęście, poza grami po tacie, dziecko interesuje się również czymś po mamie. Od pewnego czasu w ogóle nie chce bawić się tradycyjnymi zabawkami, a zamiast tego wybiera książki (brawo Ala!) lub sprzęty kuchenne (Ala zostaw to!) ;)
Jadąc pociągiem do Wrocławia nie przewidzieliśmy jednej rzeczy - czasu podróży. Tak się spieszyliśmy z pakowaniem i dopinaniem ostatnich spraw przed wyjazdem, że nie zabraliśmy ze sobą absolutnie niczego, co mogłoby umilić nam podróż (nie licząc rozładowujących się telefonów). W drugą stronę byliśmy mądrzejsi i przed wyjazdem odwiedziliśmy Empik. W moim koszyku wylądowała książka Małgorzaty Halber, o której bardzo długo myślałam. Mocna, konkretna. Skutecznie zajęła mnie prawie przez 8 godzin jazdy pociągiem.
Na największym zdjęciu przedstawiam Gacka, nowego kolegę z wrocławskiego ZOO :) Tym, jakże wesołym, akcentem chciałabym zakończyć dzisiejsze wywody i serdecznie polecić wycieczkę do Wrocławia! Nam zostało jeszcze kilka atrakcji do zobaczenia, ale jak mówi mój Narzeczony: "jeden wyjazd, jedna atrakcja" ;)
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz