17 lipca 2015

Najpiękniejszy prezent, jaki możesz podarować drugiej osobie


Miło jest dostać prezent z okazji urodzin, imienin, Dnia Dziecka czy Dnia Chłopaka (jeszcze milej jest dostać prezent zupełnie bez okazji! ;)). Dawno upatrzona książka, piękne perfumy, idealnie dopasowana koszula czy jakiś drobiazg, który mówi nam, że obdarowujący pamiętał o nas i starał się zrobić nam przyjemność. Jednak z biegiem czasu coraz częściej zauważam, że zaczynam myśleć innymi kategoriami i zmieniają mi się priorytety. Dzisiaj o tym, że najcudowniejszym prezentem jaki można podarować bliskiej osobie jest czas, trochę uwagi i zaangażowanie w relację.
Kilka lat temu tuż przed urodzinami czy Bożym Narodzeniem z niecierpliwością wyczekiwałam stosów prezentów, jakie miałam z tej okazji dostać. Uwielbiałam święta ze względu na śnieg (o który dzisiaj raczej trudno), cudowną atmosferę i magię otaczającą Wigilię (która z biegiem lat ulatuje i ciężko ją zatrzymać przy sobie), ubieranie choinki w świecidełka i kolorowe pudełka dla całej rodziny, które znajdowały się tuż pod ostatnimi gałązkami. Lubiłam te rodzinne spotkania, kiedy przy jednym stole zasiadało kilka rodzin, które na co dzień nie mają czasu na wspólne wypicie kawy i zjedzenie pysznego ciasta. Święta zaczęły tracić swój urok właśnie wtedy, gdy przy stole zasiadało coraz mniej osób.
W tym roku, przed urodzinami, Ukochany zapytał mnie co chciałabym dostać w prezencie. Zastanawiałam się i nic konkretnego nie przyszło mi do głowy. Jedyne czego naprawdę pragnęłam, to trochę czasu spędzonego tylko we dwoje - kolacja, pizza, piwo czy zwykła posiadówka na ławce w wąwozie. Tak po prostu. Posiedzieć, porozmawiać, pomilczeć.
Czasem wydaje nam się, że nowa bluzka, szminka, gra komputerowa czy inny upominek potrafi w jakiś sposób wynagrodzić brak czasu i życie w ciągłym biegu; że dodatkowe pieniądze są warte zarwania kilku nocy czy paru tygodni całodziennej pracy po godzinach, ale to nieprawda. Ciągła pogoń za czymś lepszym nie pozwala nam cieszyć się z tego co mamy i zasłania nam to, co jest naprawdę ważne: rodzina, przyjaciele, pasje.
Ostatni tydzień spędziliśmy na Mazurach. Zupełnie sami, bez Małej Ali czy znajomych. Nie zabraliśmy laptopa, tylko zwykłe karty do gry. Nie włączaliśmy budzika, nigdzie się nie spieszyliśmy. Jedliśmy razem wszystkie posiłki, czego czasem brakuje mi na co dzień, wspólnie biegaliśmy i jeździliśmy na rowerach. Mieliśmy czas, żeby spokojnie rozmawiać, opowiedzieć sobie ostatnie wydarzenia, ale również trochę wspomnień sprzed naszego poznania. Nie imprezowaliśmy, nie piliśmy do nieprzytomności, nie robiliśmy nic szalonego. Po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem i jeszcze lepiej się poznawaliśmy.
Brzmi słabo jak na parę dwudziestoparolatków? Możliwe, ale to były najpiękniejsze wakacje, jakie mogłam sobie wymarzyć. Najlepszy prezent, jaki mogłabym dostać: czas i zainteresowanie najbliższej osoby.
Pomyśl o tym, gdy następnym razem będziesz chciał/a zrobić przyjemność swojej drugiej połowie, najlepszej przyjaciółce albo mamie. Znajdź chwilę i idźcie na spacer albo na pizzę. Zabierz tą osobę na najlepsze lody w mieście albo ugotuj swoje popisowe danie i zjedźcie je zupełnie sami, bez rozpraszaczy. Weźcie koc i połóżcie się na słońcu na placu zabaw albo chociaż na jeden dzień wybierzcie się do lasu czy nad jezioro. Powiedz jej, że pięknie wygląda i że uwielbiasz jej śmiech. Potem rozśmiesz ją i cieszcie się chwilą. Nie potrzebujesz góry pieniędzy, żeby uszczęśliwić swoich najbliższych. Niech prezenty będą tylko dodatkiem do wspólnych, szczęśliwych chwil.


____________________ 

 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png

11 lipca 2015

Nie da się zrobić wszystkim dobrze


Kiedy byłam mała, Rodzice zawsze powtarzali, że trzeba mówić "dzień dobry", "dziękuję", "proszę", itd. Jak to rodzice, wiadomo. Potem była szkoła, gdzie również uczono uprzejmości dla wszystkich, a szczególnie dla starszych. Bardzo długo się tego trzymałam. Zawsze byłam grzeczna i miła, kłaniałam się wszystkim sąsiadom, a kiedy ktoś nie usłyszał mojego "dzień dobry" powtarzałam nawet i trzy razy. Żeby tylko nikt nie pomyślał, że jestem niewychowana albo gburowata. Nigdy nie powiedziałam nikomu, że jest gruby, brzydki ani nawet, że źle w czymś wygląda. Kiedy koleżanki z klasy żaliły się, że "ojej, jaka ja jestem gruba/brzydka/głupia/etc.", ja zawsze je pocieszałam "nie, no co Ty, wcale tak nie jest", bo tego właśnie ode mnie oczekiwały. Zawsze pozwalałam ściągać ode siebie na sprawdzianach, chociaż nie zawsze miałam ochotę. Przytakiwałam wszystkim, żeby było miło i przyjemnie, żeby nikogo nie urazić.

Jednak pewnego dnia, już na studiach, zrozumiałam, że nie da się zadowolić wszystkich jednocześnie. I nawet nie warto próbować. Warto za to być sobą i mieć własne zdanie, którego nie boimy się wypowiadać. Mi zajęło to wszystko trochę czasu i nawet teraz nie zawsze jest łatwo, ale głównie dlatego, że to ludzie mają problem ze szczerością innych. Pytają nas o zdanie, proszą o rady albo dzielą się z nami jakimś problemem, ale wcale nie oczekują prawdziwych rozwiązań czy spojrzenia kogoś z boku na całą sytuację. Chcą poklepania po plecach, pogłaskania po głowie i przytakiwania. Ewentualnie powiedzenia czegoś w stylu: będzie dobrze/samo się ułoży/dobrze mówisz - do wyboru zależnie od konkretnego przypadku.
Nawet nie zliczę ile razy usłyszałam "jak byłaś mała, to byłaś taka słodka i kochana" od kiedy przestałam chować się za maską grzecznej dziewczynki i zaczęłam wypowiadać własne zdanie bez obaw, że ktoś może uważać inaczej. Głównie od starszych, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że ktoś ma inne zdanie.
A przecież posiadanie własnego zdania czy samodzielne myślenie nie oznacza niczego złego! Nie musimy nikogo obrażać ani narzucać innym swoich poglądów. Nie ma nic złego w tym, że dwoje ludzi ma inne potrzeby i w danej chwili myślą co innego. Najważniejsze to być ponad to i umieć pogodzić taki stan. Lubię słuchać opinii innych, jeśli mają argumenty mocniejsze niż "bo tak". To pozwala spojrzeć na sprawę inaczej, z innego punktu widzenia i czasem rzeczywiście wpływa na zmianę zdania.
Od kiedy przestałam obawiać się, że komuś nie spodoba się moje zdanie czy reakcja, jest mi dużo lżej i łatwiej. Jestem sobą i nie spinam się, że muszę zachować się tak czy inaczej i zadowolić wszystkich. Nie zawsze mam własne zdanie, nie zawsze też wychylam się z moją opinią, ale mam teraz pełną dowolność i swobodę. Nie zastanawiam się czy to się komuś spodoba czy nie, ale też staram się nadal robić wszystko z poszanowaniem innych. Jedno nie wyklucza drugiego!
Najbliżsi na pewno nie obrażą się, jeśli przyznasz się, że nie lubisz grać w kręgle i wolałbyś pójść na bilard. W każdej sytuacji można znaleźć dobre rozwiązanie :)

____________________ 

 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png

9 lipca 2015

Życie #1



Zaparzyłam herbatę o smaku owoców tropikalnych w moim małym, ślicznym kubeczku z folkowymi kwiatami. Później włączyłam komputer, odczekałam 10 minut, bo przecież swoje lata już ma i nie śmiga jak kiedyś. Założyłam na nos swoje pierwsze okulary (starość!) i sprawdziłam fejsa oraz pocztę. Potem przejrzałam kilka wpisów na ulubionych blogach i czułam, że dzisiaj mi się uda.
Od ostatniego wpisu minęło zdecydowanie za dużo czasu, chociaż kilka razy próbowałam napisać coś sensownego. Ba! Parę szkiców gdzieś tam do mnie woła, ale cóż... Niektórym minął termin ważności. Przynajmniej na razie. Długa lista tematów zerka też na mnie z pulpitu i od dawna wywołuje wyrzuty sumienia, ale jakoś nie mogłam się zmusić do zrealizowania któregokolwiek z nich. Sezon meczowy, sesja, artykuły do gazety - terminy, terminy, terminy. O połowie obowiązków, które mnie wtedy prześladowały już nawet zapomniałam, ale mimo że wszystko się dobrze ułożyło, skutecznie wybiłam się z rytmu pisania. A im dłuższa przerwa, tym ciężej wrócić.
Dzisiejszy tekst traktuję więc jak rozgrzewkę - będzie bardzo wakacyjnie ;)

Pierwszy raz udało mi się skończyć sesję w pierwszym możliwym terminie (jakoś w połowie czerwca odebrałam ostatni wpis), z czego do tej pory niezmiernie się cieszę.  Perspektywa 3,5 miesiąca wakacji bez myśli krążących wokół poprawek i przeniesionych egzaminów w kampanii wrześniowej jest tak niesamowita, że czasem zastanawiam się, czy aby na pewno to wszystko jest możliwe. Zaraz po oddaniu indeksu do dziekanatu przeszłam z bycia studentką na bycie pełnoetatową mamą - cieszy się i Mała Ala, i mój organizm - chociaż na bieganie nie mam czasu, to codzienne dwugodzinne spacery też są dobrym treningiem ;)

A skoro mowa o treningach, ostatnio zamieniłam pompony cheerleaderki na piłkę futbolową. Na razie tylko w ramach wakacyjnego rozruchu, ale kto wie? ;)

Zapewne nie ma się czym chwalić, ale dokładnie rok temu postanowiłam, że w tym czasie uda mi się przeczytać 20 książek. Wydaje się, że to niedużo, ale od razu przyznaję się, że nie udało mi się wykonać zadania w całości. Za to w ostatnim czasie przeczytałam kilka przyjemnych pozycji, między innymi "Slow fashion. Modowa rewolucja" Joanny Glogazy z bloga Style Digger. Książka typu poradnikowego, ale napisana bardzo przyjemnie i zabawnie. Autorka nie narzuca nam co mamy robić, za to podaje dużo przykładów i przywołuje własne doświadczenia z czasów walki z własną szafą. Skutkiem przeczytanej pozycji jest kolejny porządek zrobiony wśród moich ubrań oraz mocne postanowienie pracy nad spójną garderobą - czuję, że jestem teraz na dobrej drodze do pożegnania się z problemem "nie mam co na siebie włożyć!". Ale, ale... Jest jeszcze jedno zadanie, które przed sobą postawiłam i które niezwykle przypadło do gustu mojemu Ukochanemu - do 23 września, czyli równo 3 miesiące, przebywam na zakupowym odwyku ;) Ostatnio bardzo rzadko zaglądam do galerii i nie byłoby to dużym wyzwaniem, gdyby nie fakt...

... że w tym roku wakacje zapowiadają się wyjątkowo aktywnie i szykuje się kilka wyjazdów do typowych, turystycznych miasteczek, które na każdym kroku czyhają na "łatwych" urlopowiczów. Ostatni weekend spędziliśmy nad jeziorem, gdzie bawiliśmy się na weselu. Dla gości to świetna sprawa - w sobotę rano byliśmy nad wodą, a później na przyjęciu i całą niedzielę odpoczywaliśmy na plaży. W dodatku mieliśmy cudowną pogodę na kąpanie się w jeziorze. Wesele i miniwakacje w jednym! :)
Za dwa dni ruszamy na właściwy urlop i spędzimy 5 dni w Mikołajkach. W końcu sami, bez żadnych obowiązków i budzenia się o 5 rano - już nie mogę się doczekać! Mam nadzieję, że odpoczniemy i naładujemy baterie na kolejne miesiące. Potem przyjdzie czas na wakacje z Małą Alą. Razem z moją Mamą podejmiemy spore wyzwanie i zaraz po powrocie z Mazur zabieramy Alicję na tydzień nad morze. Sama nie wiem która z nas będzie miała większą frajdę ;)

Na wakacjach muszę odpocząć na zapas, ponieważ Ukochany postanowił w tym roku pokazać mi, co to prawdziwa, ciężka praca. W sierpniu albo we wrześniu chce mnie wysłać na zbiór owoców i nasi najbliżsi już robią zakłady czy wytrzymam chociaż tydzień. Póki co, oprócz mnie, chyba nikt w to nie wierzy ;) #księżniczka

Uff, rozgrzewka już za mną. Dajcie znać, czy od czasu do czasu chcecie poczytać co u mnie - będę miała większa motywację, żeby zrobić coś dobrego (i nowego) dla siebie i mieć się czym dzielić z Wami :)

____________________ 

 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png