23 maja 2017

Życie #7


Jezu, ile się dzieje! Z jednej strony mam wrażenie, że u mnie ciągle nuda i nic ciekawego, a drugiej... HALO! Jest już połowa roku, a ja nawet się nie zorientowałam. Proszę Państwa, fakty są takie, że zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem.

Żeby było w miarę sensownie zacznę opowiadanie od stycznia. Otóż z Nowym Rokiem byłam pełna nadziei na zmiany, oczywiście same dobre zmiany. Założyłam nowiutki, śliczniutki zeszyt i wypisałam kilka niby-postanowień. Niby, bo bardziej traktuję je jako wskazówki do dobrego życia, ale znalazły się tam też standardowe postanowienia. W tym roku znalazłam fajny szablon - punkty typu: "przestanę..., zacznę..., ograniczę..., zamierzam...", etc. Mogę je ekspresowo podsumować jednym słowem: porażka. Uwierzcie mi, że ciągle się staram, ale... no jakoś tak się nie składa... Poza tym cały styczeń upłynął nam na wykańczaniu mieszkania. Luty był miesiącem rozkoszowania się nowymi czterema kątami, a marzec minął w oka mgnieniu na zapraszaniu gości weselnych. Nie jest łatwo zaprosić tyyyle ludzi mając do dyspozycji 2-3 godziny dziennie.

A teraz uwaga, uwaga! Nawet nie pytajcie mnie o kwiecień. Nie wiem co się stało z tym miesiącem, nie wiem co robiliśmy ani dlaczego tak szybko zleciał. Poważnie. Chwila... zajrzałam właśnie do kalendarza. W kwietniu byliśmy w kościele. Jakieś sto razy. I raz na weselu - to była nasza próba generalna, teraz czas na własne przedstawienie :) Aha, w kwietniu były też święta! Pierwsze u nas, w nowym mieszkaniu z najbliższą rodziną, która mogłaby spokojnie zostać drużyną piłkarską. Plus ławka rezerwowych... Nie no, żartuję. AŻ tyle nas nie było, ale wystarczająco, żeby nagotować jedzenia na cały miesiąc...

W kwietniu również gorączkowo szukałam jakiegoś zajęcia dla siebie. Jakieś tańce czy coś. Wiecie, zatęskniło mi się strasznie. Efekty trochę odbiegają od pierwotnej wizji, bo od maja jestem korpo-ludkiem trenującym crossfit. Jak to w ogóle ugryźć? Praca 8-16 w końcu zmotywowała mnie do regularnych zajęć, bo skoro i tak będę tyle w mieście, to już mogę chwilę zaczekać i pójść na trening. I to taki trening z prawdziwego zdarzenia. Z trenerem, który stoi nad Tobą i każe Ci znowu podnieść tą sztangę. I jeszcze raz machnąć tym kettlem. I jeszcze tysiac razy zrobić burpees. Przyznaję, po treningu ledwo zwlekam się z maty, ale za to satysfakcja razy milion!

Ale maj to również, a raczej przede wszystkim, nasz ślub. Niemal każde popołudnie mamy zapełnione przez sprawy z nim związane. Ostatnie zakupy, suknia ślubna, papeteria, jakieś wstążki, naklejki, tabliczki, serwetki, soki, ciasta, majtki... Boże, dopóki nie przeżyjecie własnego ślubu nie macie pojęcia ile tego jest... :D Do tego stopnia nie mam czasu, że ostatni normalny obiad jadłam w niedzielę u mamy, a wcześniej jakoś w poprzedni weekend. Jeśli w trakcie wesela suknia ze mnie spadnie, to nie będzie to efekt zamierzonego odchudzania, a braku czasu na kupienie chociażby bułki do pracy. Mimo wszystko, mimo tych wielu niezałatwionych spraw, braku czasu i miliona rzeczy na głowie, nie mogę się już doczekać. Głowę mam spokojną, nie denerwuję się (na razie) i nie stresuję ślubem, ale momentami czuję w klatce piersiowej takie podekscytowanie, jakby coś miało mi wyskoczyć :)


Piszcie co u Was, odzywajcie się do mnie i dajcie znać o czym chcecie poczytać. Już zapisuję sugestie, które ostatnio od Was dostaję i myślę, jak to ugryźć :) Musicie wiedzieć, że w trakcie pisania trochę rzeczy mi umknęło, ale wszystko nadrobimy :)
Dzięki, że jesteście!


____________________ 

 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie 

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png