11 kwietnia 2016

Ciocia Party radzi #1


Siedzę przed komputerem już ponad dwie godziny. Wpatruję się w ekran i od czasu do czasu przełączam na pustą stronę Worda z migającym kursorem. "Napisz coś. Napisz coś. Napisz coś!". Nie mogę wymyślić ani jednego sensownego zdania. Za każdym razem, gdy coś skleję, zaraz to kasuję i piszę od nowa. Czasem innymi słowami, a czasem dokładnie tak samo jak wcześniej.
Włączam Facebooka. Jak na złość nie ma żadnych nowych powiadomień ani wiadomości, ani nawet jakiegoś zaproszenia do znajomych od kogoś, kogo widziałam raz w życiu na oczy. Zjeżdżam w dół w poszukiwaniu inspirujących linków, zdjęć czy czegokolwiek. Czegokolwiek, na czym mogłabym chociaż chwilę zawiesić oko i zająć czymś myśli. Pusto.
Włączam Groupon. W chwilach kiedy mam trochę czasu i nie mam pomysłu (albo siły) na coś konkretnego przeglądam kolejne oferty na odkurzacze, szczoteczki do zębów albo majtki od projektanta. I chociaż raz udało mi się znaleźć to, czego szukałam. Puder ryżowy, podobno ekstra dla cery tłustej i mieszanej, sprawdzę i dam znać. Po szybkich zakupach znowu przełączam się na Facebooka. Dalej nic.
Pora na Instagram, jakąś godzinę temu wrzuciłam zdjęcie jak próbuję pisać licencjat. Są na nim ciasteczka Oreo i fajny kubek, który dostałam od Narzeczonego, na pewno będą lajki! Guzik, znowu nic. Przecież wszyscy lubią Oreo i ładne kubki! Nikt nie chce się łączyć w bólu pisania pracy licencjackiej? Dzięki...
Głowa mi pęka, zatoki zaraz eksplodują i jeszcze te zawroty głowy. Ledwo widzę na oczy, ale zamiast położyć się i czekać aż to wszystko minie, uparłam się, że zrobię coś pożytecznego, że nie będę tak marnowała czasu na głupoty. W końcu wiosna, słońce (akurat nie dzisiaj), dużo energii i zapału do robienia nowych rzeczy nie pozwalają mi zakopać się pod kołdrą. Tylko, że pisanie licencjatu mi nie idzie. Już nawet wyłączyłam Worda, chociaż po części mogę być zadowolona. Napisałam z pół strony czegoś, o czym nie mam pojęcia i nie pójdę na seminarium z "pustą ręką".
Potem weszłam na bloga, bo szukałam wpisu z cytatem ze "Smażonych zielonych pomidorów". Uwielbiam tę książkę, serio. Kiedy już to znalazłam i rzuciłam okiem na kilka bardzo entuzjastycznych zdań z innych postów, pomyślałam, że dzisiaj też coś dla Was napiszę. Coś fajnego, z energią i pobudzającego do działania. Coś, co da Wam i mi kopa na cały dzień i sprawi, że dobrze wykorzystamy nasz czas. Przypomniało mi się, że rano oglądałam snapy Majewskiego, wiecie Majewski Trenuje. Fajny chłopak. Straszny śmieszek, ale w sumie dobrze gada. Mówił, że można osiągnąć wszystko, żeby nie zważać na to, że ktoś się z nas śmieje, tylko iść do przodu i robić swoje. Chciałam to rozwinąć, dodać coś od siebie, zmotywować Was trochę...

Niestety, jedyne czym mogę Was dzisiaj ugościć to mała rada:
w poniedziałki lepiej zostańcie w łóżku.


____________________ 

 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png

7 kwietnia 2016

Życie #4


Aj tam! Do dupy z tym wszystkim. Obiecanki-cacanki, a w praktyce zawsze to samo. Miało być więcej i lepiej, a w rzeczywistości przez ostatnie trzy miesiące siedziałam na tyłku z założonymi rękami.
Nawet nie próbuję się usprawiedliwiać, bo nie mam argumentów. Mogę jedynie Wam podziękować, że mimo ciszy na blogu i tak dostaję od Was przemiłe wiadomości, na które wcale teraz nie zasługuję. Dziękuję!
Myślę teraz o początku roku, o pierwszym kwartale. Co się wydarzyło, co warto zapamiętać. Jakieś wnioski, luźne myśli, cokolwiek. Wiem! Miał być detoks zakupowy do końca marca. Nie udało się, ale w połowie sama zrezygnowałam z kontynuowania. Jeden: znowu wybrałam najgorszy moment - najgorętszy okres wyprzedaży, kiedy okazało się, że mogłabym za grosze dokupić coś potrzebnego w szafie. Grzech było nie skorzystać, wiedząc, że w kwietniu za te same buty będę musiała zapłacić dwa razy więcej (a buty były gdzieś tam na liście potrzeb). Dwa: okazało się, że zakupy to dla mnie świetne, choć krótkotrwałe, lekarstwo na smutki. Szczęście w nieszczęściu (chyba), że na pocieszenie zazwyczaj kupuję bieliznę i skarpetki, które zawsze się przydają i niekoniecznie rujnują budżet. Trzy: no po prostu jestem słaba! Zakazy jakoś tak niby trzymają mnie w ryzach przez chwilę, a potem ciągle chodzi mi po głowie, żeby coś kupić. Cokolwiek. Skarpetki. Żel pod prysznic w ślicznym opakowaniu a'la miś koala. Nowe majteczki, chociaż inne wysypują się z szuflady. Zwykły podkoszulek. Dziesiąty balsam do ust w nowym smaku. Cokolwiek. Tak więc koniec z odgórnymi zakazami. Postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy, a zakupy robić wtedy, kiedy coś naprawdę, ale NAPRAWDĘ mi się spodoba. Żadne tam "ładne, może być", tylko szukam najlepszych rzeczy, o których nie mogę zapomnieć. Ograniczę byle jakie wydatki, a to co trafi do mojego koszyka, rzeczywiście będzie tego warte. Mam nadzieję.

Koniec zimy zmobilizował mnie do podjęcia nowych działań. Wczoraj zapisałam się na tatuaż, o którym opowiadałam wszystkim wokół od kilku miesięcy, a od dzisiaj ruszam na moje ulubione zajęcia sportowe. Zdaję sobie sprawę, że dostanę wycisk, ale szczerze już nie mogę się doczekać tego uczucia "po". Mój Najukochańszy Narzeczony zapewne też czeka aż wrócę do domu zmęczona, szczęśliwa i zadowolona z życia. Doskonale zdaję sobie sprawę, że od siedzenia w domu i gadania z dwulatkiem głupieję, a do głowy przychodzą mi same bzdury... W dodatku wróciłam do książek. Wstyd się przyznać, ale ostatnio zupełnie nic nie przeczytałam. Zaczęłam kilka pozycji, ale wszystko teraz leży i się kurzy. Nie wiem jaki wpływ na czytelnictwo ma słońce, ale mnie zachęciło do odkurzenia czytnika i oto po trzech dniach mam już na koncie przeczytaną jedną, całą książkę. I to klasykę. Coś w tym jest, że razem z wiosną i pączkami na drzewach do życia budzą się również ludzie :)

Szukając w pamięci wydarzeń z ostatnich trzech miesięcy zajrzałam na swój Instagram. Zdecydowanie królują teraz selfie i zdjęcia paznokci. Nagle dotarło do mnie, że nie mamy prawie żadnych zdjęć z okresu naszej znajomości z D. i postanowiłam to zmienić. Zaczęło się od selfie, żebym przyzwyczaiła się do aparatu, potem zaczęłam fotografować się z Małą Alą. Jest teraz taka rozbrykana, że jedyna możliwość na złapanie jej, to zdjęcie z ręki, tak żeby widziała się w ekranie telefonu. Furorę robi też opcja na Snapchacie, gdzie można nałożyć na twarz filtr z pieskiem. Ala jest zachwycona jak ma uszy i długi język :D I coraz częściej namawiam D. na wspólne zdjęcia - zawsze wypomina mi, że jak On chciał robić fotki, to ja się zawsze chowałam i wszystko to moja wina... ;)
No i paznokcie. Moja nowa miłość. Mam nadzieję, że za jakiś czas uda mi się rozpocząć szkolenie w tym kierunku i pasja rozpali się na długo. Zajrzyjcie na mój fanpage i zostawcie lajka. Chętnie też przyjmę nowe osoby w swoje łapki :D

Pierwsza część roku minęła mi bardzo spokojnie i bez fajerwerków. Zupełnie jak wieczór pod kocem z kubkiem herbaty. Powoli, ciepło, przyjemnie. Chociaż tak szybko, że nie zdążyłam się zorientować, że to już trzy miesiące...


____________________ 
 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie 

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png