29 października 2015

Wiesz co jest najważniejsze?


Od jakiegoś czasu źle śpię w nocy. I to nie tylko z powodu dziecka śpiącego w tym samym pokoju. Budzę się w nocy nawet, gdy śpię sama i zupełnie nie wiem dlaczego. Ani co z tym fantem zrobić.
A może jednak wiem, dlaczego nie mogę ostatnio spokojnie spać?
Kilka dni temu obudziłam się rano z jakimś dziwnym ciężarem. Tak dużym, że ledwo wstałam z łóżka. Właściwie gdybym tylko mogła, to zostałabym w nim co najmniej do południa.Włączyłabym telewizję i tak bym leżała i patrzyła przed siebie. Potem bym niespiesznie wstała, poszła do kuchni i zrobiła sobie herbatę. Na śniadanie zjadłabym sałatkę od mamy albo kawałek ciasta. Byle tylko nie wymagało to za dużo przygotowań. Kanapki odpadają, bo za dużo roboty. Potem wróciłabym do łóżka, tym razem w towarzystwie laptopa i odpaliłabym Heroes'y. W tle dalej grałby telewizor, a obok leżałaby butelka Coca Coli i paczka chipsów. Cały dzień upłynąłby mi na odpoczywaniu i resetowaniu umysłu. W międzyczasie poczytałabym jakąś książkę, napisałabym coś na bloga i nie myślałabym o niczym ważnym, O NICZYM!
I właśnie tutaj znalazłam rozwiązanie mojej zagadki. Jako początkująca Pani Domu wpadłam w pułapkę perfekcjonizmu. Wiele razy przekonałam się, że jeśli coś ma być zrobione dobrze, muszę zrobić to sama. Dodatkowo wyznaję zasadę, że albo coś robimy porządnie albo wcale. Wybuchowa mieszanka, która przyprawiona górą pytań o to, jak sobie radzimy na swoim, przyprawiła mnie o zawroty głowy.
Bo mieszkanie musi być posprzątane, bo obiad musi być ugotowany i idealnie doprawiony, bo dziecko musi mieć zawsze przygotowane jedzenie i ubranka na cały dzień, bo trzeba przygotować się na zajęcia, bo trzeba pomóc wszystkim wokół, bo przecież sami sobie nie poradzą, "a Ty Patrysiu jesteś taka ogarnięta". Do tego trzeba dopilnować pozostałych spaw około domowych, a w mojej głowie muszę mieć ułożone plany na najbliższy miesiąc, bo ktoś już chce wiedzieć co robimy w ostatni weekend miesiąca. Brzmi strasznie? Dokładnie tak było.
Rano pędziłam na uczelnię, na zajęciach robiłam listę zakupów i planowałam jadłospis na kolejne kilka dni. W przerwach załatwiałam jakieś sprawy na mieście, a później szybko jechałam na zakupy. Byle szybciej leciałam do domu, żeby wrócić do dziecka, zrobić obiad i ogarnąć mieszkanie. Wieczorem padałam na twarz i tak naprawdę nie miałam siły i chęci nawet na drobne przyjemności, chociażby jak długa kąpiel w wannie. Radości nie sprawiało mi właściwie nic, za czym jakiś czas temu bym szalała...
Naprawdę zapomniałam w tym czasie o sobie. A może nawet nie tyle zapomniałam, co po prostu zepchnęłam na dalszy plan, bo zawsze było coś ważniejszego. A to zupełna bujda! Wiem, że to ja jestem najważniejsza i że żeby działało wszystko wokół, to ja muszę być w dobrej formie. Przesolony obiad czy zakurzone kąty nic nie znaczą, jeśli serce domu bije i wszyscy są szczęśliwi. Tak samo perfekcyjny deser nie będzie smakował, jeśli z łazienki będzie słychać tłumiony płacz i nikt nie będzie wiedział co się stało.
I chociaż czasem narzekamy na swoich bliskich, bo doprowadzają nas do szału, dobrze, że są blisko nas i warto ich docenić. To dzięki tym osobom potrafimy się podnieść z podłogi, otrzepać i iść dalej. I nie warto dusić w sobie tego, co nas boli.
To właśnie D. otrząsnął mnie z tego otumanienia i przypomniał, że dbając o wszystkich wokół nie mogę zapominać o sobie. I za to bardzo Ci dziękuję!

____________________ 

 Spodobał Ci się post?

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png

27 października 2015

Zwolnij


Ludzie ciągle się spieszą. Do pracy, do szkoły, na zakupy albo spotkanie z przyjaciółką, na serial do domu albo zabieg u kosmetyczki. Nieważne gdzie, ważne, że trzeba szybko, bo nie ma czasu. Sama też się spieszyłam, głównie dlatego, że wszyscy wokół gonili i myślałam, że tak po prostu trzeba. I chociaż zawsze byłam punktualna i raczej nie miałam w zwyczaju się spóźniać, też mówiłam, że muszę lecieć i nie mam czasu. A czas miałam, tak samo jak większość innych ludzi. I dzisiaj, mimo że mam go mniej niż za czasów szkolnych, już nigdzie nie gonię.
Do powolnego życia zmusiło mnie głównie dziecko, ale teraz wiem, że to najlepsza droga jaką mogłam wybrać, żeby żyć spokojniej i mniej się stresować. Bo jak tu można zostawić wyjście z domu na ostatni moment, skoro równo z chwilą przekroczenia progu dziecko robi baaardzo nieprzyjemną niespodziankę w majtki? W sensie - pieluszkę. Albo jak można pospieszyć malucha, żeby szybciej jadł, skoro zaraz może się zakrztusić? A jeszcze spróbuj się spieszyć, jak znosisz dziecięcy wózek z szóstego piętra, bo właśnie zepsuła się winda. Wszystko znam z własnego doświadczenia i szczerze mówiąc - jest ciężko.
Skutecznie nauczyłam się żyć spokojnie i nigdzie nie pędzić i, paradoksalnie, zawsze jestem na czas, a nawet odrobinę wcześniej niż reszta  grupy, gości albo koleżanek. Nie cierpi na tym mój makijaż ani strój, dziecko również jest zawsze dobrze przygotowane, materiały na zajęcia mam, a nawet znajduję chwilę, żeby ogarnąć jako tako mieszkanie przed wyjściem z domu...
Ale są takie dni kiedy naprawdę żałuję, że doba ma tylko 24 godziny.
Kiedy jednocześnie trzeba sprzątać kuchnię i łazienkę, robić zakupy i obiad, przygotowywać kolejne prace na studia, a jeszcze jedną ręką, a najlepiej całą sobą, bawić się z własną córeczką.
Kiedy wszystko w domu się kończy, świat się wali, a Ty nie masz czasu nawet uprasować koszuli. Nie mówiąc już o chęciach i siłach, żeby to zrobić.
Kiedy masz wolny wieczór i tyle planów, co będziesz robić: czytać książki i gazety, oglądać filmy, grać na komputerze i zajadać niezdrowe przekąski, a kończysz na jednym, obowiązkowym punkcie związanym z uczelnią i idziesz spać o 22, bo nie masz siły na więcej.
Wtedy po cichu płaczę i zastanawiam się dlaczego to musiało spotkać właśnie mnie. Dlaczego nie mogę olać wszystkiego i spędzić całego dnia na leżeniu w łóżku, dlaczego nie mogę gdzieś wyjść i nie zastanawiać się co dzieje się w domu...
A potem sobie przypominam, że gdzieś tam głęboko ukrytą mam jedną, bardzo złą cechę, o której większość myśli, że to zaleta...

Perfekcjonizm.

____________________ 

 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie 

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png

7 października 2015

INSTA-mix #wrzesień 2015

4. wieczór w hotelowym spa - pierwszy raz bez kolejek do jacuzzi czy sauny, bez przepychania się i chlapania wodą przez rozkrzyczane dzieciaki. to był relaks!
Przygotowywanie tekstów podsumowujących kolejny miesiąc zawsze jest dla mnie zimnym prysznicem pokazującym jak szybko leci ten czas. W dodatku zawsze przypomina mi o tym, że to enty miesiąc, kiedy miałam tyle planów, a zrobiłam tylko połowę (przy dobrych wiatrach). Niestety.
Jednak wrzesień był fajnym miesiącem: dużo odpoczynku, relaksu i czuję się naładowana energią do pracy w roku akademickim. Powrót na studia, przygotowywanie pracy dyplomowej i prowadzenie domu już wydaje mi się trochę szalone, ale mam w zanadrzu jeszcze kilka pomysłów. Mam nadzieję, że małymi kroczkami uda mi się większość wprowadzić w życie, bo naprawdę tęsknię za jakąś aktywnością w życiu :)

1. moja mała DUMA za każdym razem, gdy D. staje na boisku :)
Dopóki nie poznałam D. mecze piłki nożnej oglądałam przy okazji naprawdę dużych imprez, typu mundial. W dodatku niezbyt uważnie, raczej w międzyczasie pracy przy komputerze. Odkąd jednak na boisku oglądam swojego Ukochanego, zaczęłam mniej więcej ogarniać co się tam dzieje i o co w ogóle chodzi ;) A że w miarę jedzenia apetyt rośnie, to wymyśliłam sobie, że chciałabym kiedyś pojechać na jakiś duży, poważny mecz. Zaczynając lokalnie, małymi kroczkami mamy nadzieję zakończyć kiedyś na Camp Nou ;)

1/3. Mała Ala już nie taka mała, co? ;)
Codziennie zastanawiam się, kiedy zleciało te 1,5 roku, odkąd urodziła się Alicja. Z jednej strony wydaje mi się, że ciąża i poród były bardzo dawno temu (to prawda, że po narodzinach jakoś zapomina się o bólu porodowym ;)), a z drugiej nie wiem kiedy to się stało, że ten mały urwis zaczął biegać po domu i ciągle gadać coś po swojemu. Fajna sprawa, bo Ala już dużo rozumie i jest coraz bardziej samodzielna. Nic tylko wysyłaćdo szkoły! ;)


Kiedy pierwszy raz oglądaliśmy nasze mieszkanie od razu wiedzieliśmy, gdzie będzie miejsce na komputer. Stół w kuchni jest na tyle duży, a mieszkanie na tyle małe, że ten kąt wydawał się idealny. Teraz właśnie to miejsce stało się moim domowym biurem: laptop, kolorowe karteczki, puszka z długopisami i cały parapet zeszytów, gazet i innych Bardzo Ważnych Rzeczy. Żeby było przytulniej w samym rogu stawiam jakieś kwiaty - sezon jesienny nie mógł obyć się bez wrzosu, szczególnie, że w tamtym roku tak długo zwlekałam z kupnem aż w sklepach i kwiaciarniach zostały same suche gałązki ;)


Odkąd tylko pojawił się pomysł, że zamieszkamy sami, cała rodzina najbardziej martwiła się tym, jak ja sobie poradzę z gotowaniem. Nie powiem, też byłam trochę przerażona, bo do tej pory potrawy, które potrafiłam przyrządzić mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. ALE, nie taki diabeł straszny jak go malują i przez te półtora miesiąca mogę pochwalić się stuprocentową skutecznością. Niektóre rzeczy muszę lekko zmodyfikować, ale wszystko był jadalne Kotleciki, naleśniki, zupy i surówki już nie są mi straszne, a dodatkowo moja Kochana Mama również dba o mój rozwój i półka z książkami związanymi z gotowaniem ciągle się powiększa :)

____________________ 

 Spodobał Ci się post? 

 Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie

   photo eb6c52ee-49d5-4502-931c-b172004e37d9_zps95768ea8.png photo 2e589100-882d-4dc1-8f0a-506fabf2170c_zpsf92bc34c.png photo 95de5575-1741-4270-ae6e-0453807dd415_zps617a52c0.png