Była sobota, szósty tydzień mojego pobytu w szpitalu. Nic nie wskazywało na to, żebym miała wrócić do domu. Weekendy w szpitalu są najgorsze - nic się nie dzieje, nie ma badań, nikt się nie kręci. Jedyna rozrywka to odwiedziny bliskich, na które czekałam jak na pierwszą gwiazdkę. O 17.30 przyszli.
D. wszedł do środka, a zaraz za Nim pojawiły się jeszcze dwie znajome twarze. Bardzo się ucieszyłam, bo przez ten czas większość znajomych nie znalazła czasu na odwiedziny. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się, że jeszcze długo zostanę w szpitalu, bo Małej Alicji się nie spieszy. Okazało się, że wieczorem Chłopcy planują imprezę - takie trochę pępkowe, chociaż jeszcze nic się nie urodziło. Każda okazja jest dobra, niech D. korzysta póki jeszcze może. Potem nie wiadomo jak będzie ;)
Ta krótka wizyta była jedną z najprzyjemniejszych. Totalnie mnie zrelaksowała, odstresowała i naładowała pozytywną energią. Jak się później okazało, całkiem sporą ilością energii. Przed wyjściem Nasi Przyjaciele obiecali, że wypiją za szybki poród, a D. zapowiedział, że nie jest pewien, o której uda Mu się jutro przyjść do szpitala.
"Nie ma sprawy Kochanie, baw się dobrze!"
To był jeden z tych momentów, kiedy mimo że zostajesz sam, uśmiechasz się do siebie pod nosem. Wszystko było dobrze.
Potem wróciła szpitalna rutyna: kolacja, prysznic, badanie KTG. Jeszcze tylko wizyta w toalecie i miałam kłaść się spać.
Ale tego nie zrobiłam.
Po wyjściu z łazienki lekko przerażona i blada jak ściana, nieśmiało zapukałam do pokoju zabiegowego. Tego wieczoru na dyżurze była moja ulubiona położna - przez prawie dwa miesiące zdążyłam poznać już wszystkie. "Chyba odeszły mi wody", wydukałam z obłąkanym uśmiechem na twarzy. Po krótkim badaniu zapadł wyrok: "jedziemy na górę" ("góra" była magicznym miejscem, do którego wszystkim nam się spieszyło, po ludzku - porodówka).
Była godzina 22. Położna dała mi chwilę na spakowanie swoich rzeczy i powiadomienie bliskich. Zadzwoniłam na Mamy, która obiecała, że zaraz przyjedzie. Jedną ręką trzymałam telefon, drugą próbowałam się pakować, ale okazało się, że przez sześć tygodni zadomowiłam się w szpitalu na tyle, że miałam co najmniej dwa razy więcej rzeczy niż kiedy przyszłam pierwszego dnia ze skierowaniem. Zaraz potem zadzwoniłam do D.
Oboje byliśmy tak spanikowani, że nie wiedzieliśmy co robić. Ostatecznie stanęło na tym, że Pan nie-Mąż zostaje z kolegami, przyjeżdża moja Mama, a jak coś będzie się działo jesteśmy w kontakcie.
W tej samej chwili sytuacja na domówce wyglądała mniej więcej tak:
-Patrycji odeszły wody.
-I co teraz?
-Nie wiem.
-Sprawdźmy w Internecie. (tutaj grupa wstawionych chłopaków sprawdza w Internecie o co chodzi z tym całym porodem).
-Od odejścia wód to jeszcze w chuj czasu może minąć do porodu...
-No to wypijmy!
Tej nocy nie urodziłam. Mamę odesłałam do domu, D. też powiadomiłam, że na razie cisza.
W niedzielę z samego rana zaczęły się przygotowania. Nakłucia, wenflon (pierwszy w życiu!) i badania. O ósmej podłączono mi kroplówkę na wywołanie porodu, bo przez całą noc nic się nie wydarzyło.
O 10 ból był nie do wytrzymania i nie mogłam już leżeć. Zapytałam położną czy mogę sobie pochodzić, a Mamę poprosiłam, żeby zadzwoniła do D.
Momentami skurcze były tak silne, że nogi same uginały się pode mną, jakby ktoś bił mnie kijem pod kolanami. Kiedy wyszłam na korytarz zobaczyłam D. Nie wiem kto z nas był bardziej blady i przerażony, ale jeszcze próbowałam rozładować atmosferę.
-Zobacz jaką mam brzydką koszulę! (była okropna: dużo za duża, sięgała mi do kostek i była tak biała, że wpadała w błękit)
Cisza.
-I nogi mam nieogolone! Nie przygotowałam się, że dzisiaj będę rodzić!
Cisza.
Po kolejnym skurczu, który prawie mnie przewrócił, D. kazał mi usiąść. Zamiast tego poszłam do położnej i powiedziałam, że to chyba JUŻ.
-Nie, nie. To za wcześnie, na pewno Pani nie rodzi. No dobrze, proszę za mną, zbadam Panią.
-O Boże, Pani rodzi!
A nie mówiłam?
Od 10.30 do 11.15 niewiele pamiętam. Poszło szybko i trochę bolało, ale za nic nie potrafię sobie dzisiaj przypomnieć jak bardzo.
Wiem tylko, że od tamtej pory już nic nie jest takie same.
Dzięki Chłopaki, że wypiliście za szybki poród!
Dziękuję Kochanie za wszystko!
Wszystkiego najlepszego Maluszku!
D. wszedł do środka, a zaraz za Nim pojawiły się jeszcze dwie znajome twarze. Bardzo się ucieszyłam, bo przez ten czas większość znajomych nie znalazła czasu na odwiedziny. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się, że jeszcze długo zostanę w szpitalu, bo Małej Alicji się nie spieszy. Okazało się, że wieczorem Chłopcy planują imprezę - takie trochę pępkowe, chociaż jeszcze nic się nie urodziło. Każda okazja jest dobra, niech D. korzysta póki jeszcze może. Potem nie wiadomo jak będzie ;)
Ta krótka wizyta była jedną z najprzyjemniejszych. Totalnie mnie zrelaksowała, odstresowała i naładowała pozytywną energią. Jak się później okazało, całkiem sporą ilością energii. Przed wyjściem Nasi Przyjaciele obiecali, że wypiją za szybki poród, a D. zapowiedział, że nie jest pewien, o której uda Mu się jutro przyjść do szpitala.
"Nie ma sprawy Kochanie, baw się dobrze!"
To był jeden z tych momentów, kiedy mimo że zostajesz sam, uśmiechasz się do siebie pod nosem. Wszystko było dobrze.
Potem wróciła szpitalna rutyna: kolacja, prysznic, badanie KTG. Jeszcze tylko wizyta w toalecie i miałam kłaść się spać.
Ale tego nie zrobiłam.
Po wyjściu z łazienki lekko przerażona i blada jak ściana, nieśmiało zapukałam do pokoju zabiegowego. Tego wieczoru na dyżurze była moja ulubiona położna - przez prawie dwa miesiące zdążyłam poznać już wszystkie. "Chyba odeszły mi wody", wydukałam z obłąkanym uśmiechem na twarzy. Po krótkim badaniu zapadł wyrok: "jedziemy na górę" ("góra" była magicznym miejscem, do którego wszystkim nam się spieszyło, po ludzku - porodówka).
Była godzina 22. Położna dała mi chwilę na spakowanie swoich rzeczy i powiadomienie bliskich. Zadzwoniłam na Mamy, która obiecała, że zaraz przyjedzie. Jedną ręką trzymałam telefon, drugą próbowałam się pakować, ale okazało się, że przez sześć tygodni zadomowiłam się w szpitalu na tyle, że miałam co najmniej dwa razy więcej rzeczy niż kiedy przyszłam pierwszego dnia ze skierowaniem. Zaraz potem zadzwoniłam do D.
Oboje byliśmy tak spanikowani, że nie wiedzieliśmy co robić. Ostatecznie stanęło na tym, że Pan nie-Mąż zostaje z kolegami, przyjeżdża moja Mama, a jak coś będzie się działo jesteśmy w kontakcie.
W tej samej chwili sytuacja na domówce wyglądała mniej więcej tak:
-Patrycji odeszły wody.
-I co teraz?
-Nie wiem.
-Sprawdźmy w Internecie. (tutaj grupa wstawionych chłopaków sprawdza w Internecie o co chodzi z tym całym porodem).
-Od odejścia wód to jeszcze w chuj czasu może minąć do porodu...
-No to wypijmy!
Tej nocy nie urodziłam. Mamę odesłałam do domu, D. też powiadomiłam, że na razie cisza.
W niedzielę z samego rana zaczęły się przygotowania. Nakłucia, wenflon (pierwszy w życiu!) i badania. O ósmej podłączono mi kroplówkę na wywołanie porodu, bo przez całą noc nic się nie wydarzyło.
O 10 ból był nie do wytrzymania i nie mogłam już leżeć. Zapytałam położną czy mogę sobie pochodzić, a Mamę poprosiłam, żeby zadzwoniła do D.
Momentami skurcze były tak silne, że nogi same uginały się pode mną, jakby ktoś bił mnie kijem pod kolanami. Kiedy wyszłam na korytarz zobaczyłam D. Nie wiem kto z nas był bardziej blady i przerażony, ale jeszcze próbowałam rozładować atmosferę.
-Zobacz jaką mam brzydką koszulę! (była okropna: dużo za duża, sięgała mi do kostek i była tak biała, że wpadała w błękit)
Cisza.
-I nogi mam nieogolone! Nie przygotowałam się, że dzisiaj będę rodzić!
Cisza.
Po kolejnym skurczu, który prawie mnie przewrócił, D. kazał mi usiąść. Zamiast tego poszłam do położnej i powiedziałam, że to chyba JUŻ.
-Nie, nie. To za wcześnie, na pewno Pani nie rodzi. No dobrze, proszę za mną, zbadam Panią.
-O Boże, Pani rodzi!
A nie mówiłam?
Od 10.30 do 11.15 niewiele pamiętam. Poszło szybko i trochę bolało, ale za nic nie potrafię sobie dzisiaj przypomnieć jak bardzo.
Wiem tylko, że od tamtej pory już nic nie jest takie same.
Dzięki Chłopaki, że wypiliście za szybki poród!
Dziękuję Kochanie za wszystko!
Wszystkiego najlepszego Maluszku!
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz