20 lipca 2017
Najnudniejszy człowiek na świecie
Ostatnio dużo myślę o życiu. O tym czego chcę, a czego nie. Co robić, na czym się skupić, w którą stronę iść. Myślę czym chciałabym się zajmować, gdzie być za jakiś czas. Co zmienić w swoim życiu. Przyglądam się starszym koleżankom, starszym kobietom, które w jakiś sposób podziwiam i zastanawiam się gdzie będę w wieku 30 lat. To jak jakaś magiczna granica, tak jakby potem czekało na mnie już tylko pasmo sukcesów i same radości. Tego właśnie bym chciała, ale jak do tego dążyć, skoro nawet nie wiem co chcę w życiu robić? Z resztą, co mi z tego, skoro jestem tchórzem i boję się podjąć jakąkolwiek odważną decyzję?
Może to trochę głupie. Może oczywiste. Może nawet bez sensu, ale w ostatnim czasie najsilniej czuję jak przez ostatnie lata dojrzałam. Myślę innymi kategoriami niż moi znajomi, martwię się innymi sprawami. Kiedy koleżanka nie wiedziała z kim iść na imprezę, ja zastanawiałam się kiedy Alicja wyjdzie ze szpitala i czy na pewno wszystko będzie już dobrze. Kiedy moi przyjaciele bawili się na mojej imprezie urodzinowej, ja spałam na szpitalnej podłodze pod łóżkiem Ali. Dojrzałam, wydoroślałam, a może po prostu się zestarzałam? Najgorsze, że nie wiem gdzie podziała się ta dziecięca radość. Spontaniczność. Zabawa. Gdzie odrobina szaleństwa. Już dawno zapomniałam jak bardzo lubię rozmawiać z ciekawymi ludźmi. Jak lubię tańczyć. Słuchać muzyki i śpiewać w samochodzie. Przeglądać inspiracje w Internecie. Działać. Jeść cheeseburgery o 2 w nocy z przyjaciółmi. Bawić się...
Ostatnio znajomy zapytał mnie jakie mam marzenia. To nie było pytanie z sufitu, nawiązał do jednego z moich tatuaży, czyli pytał o coś, co jest (a może było?) dla mnie bardzo ważne. Kompletnie mnie zatkało i nie wiedziałam co powiedzieć. Po pierwsze nie spodziewałam się takiego pytania, ale z drugiej strony... Nawet na poczekaniu nie byłam w stanie wymyślić żadnej odpowiedzi. Nic, totalnie nic nie przyszło mi do głowy. Żadna podróż do innego kraju. Żadna praca. Wycieczka. Spotkanie z kimś wyjątkowym. Napisanie książki. Wydanie płyty ani skok ze spadochronem. Podniesienie 100 kg, przepłynięcie Wisły, wstrzymanie oddechu na 10 minut. Kupienie kultowej torebki albo adoptowanie pieska ze schroniska. Nic.
Poczułam ogromną pustkę i zaczęłam się zastanawiać po co żyję. Nie depresyjnie z myślą o powieszeniu się na pierwszym lepszym drzewie. Nie, nie. Tak zwyczajnie, bez większych emocji. Wstaję rano i co? Co chcę zrobić, co osiągnąć? Co przeżyć? Co jest ważne oprócz dziecięcego śniadanka i wyjścia o czasie do pracy? Jakie książki chcę przeczytać i czego się nauczyć? W czym chcę osiągnąć perfekcję? Ilością zajęć, jakich podejmowałam się do tej pory mogłabym obdarować kilka osób. Sumo, taniec, cheerleaderki, konsultant ślubny, wizaż, trener personalny, fotomodelingiem nawet próbowałam się bawić. W piłkę nożną próbowałam grać, ubrania projektować, hiszpańskiego i francuskiego chciałam się uczyć. Pisać chcę przecież cały czas...
A tu nagle obudziłam się w skórze najnudniejszego dorosłego, jakiego możecie sobie wyobrazić. Nie czytam, nie oglądam, nie słucham. Nie mam czasu. Nie tańczę, nie biegam, nie maluję. Nie mam czasu. Języków się nie uczę, bo też nie mam czasu. Praca, dom, dziecko. Dwa razy w tygodniu crossfit. Wtedy czuję, że żyję, ale na porządne rozciągnięcie po treningu nie mam czasu.
Panie Jeżu, coś poszło nie tak...
... ale jeszcze tu wrócę.
23 maja 2017
Życie #7
Jezu, ile się dzieje! Z jednej strony mam wrażenie, że u mnie ciągle nuda i nic ciekawego, a drugiej... HALO! Jest już połowa roku, a ja nawet się nie zorientowałam. Proszę Państwa, fakty są takie, że zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem.
Żeby było w miarę sensownie zacznę opowiadanie od stycznia. Otóż z Nowym Rokiem byłam pełna nadziei na zmiany, oczywiście same dobre zmiany. Założyłam nowiutki, śliczniutki zeszyt i wypisałam kilka niby-postanowień. Niby, bo bardziej traktuję je jako wskazówki do dobrego życia, ale znalazły się tam też standardowe postanowienia. W tym roku znalazłam fajny szablon - punkty typu: "przestanę..., zacznę..., ograniczę..., zamierzam...", etc. Mogę je ekspresowo podsumować jednym słowem: porażka. Uwierzcie mi, że ciągle się staram, ale... no jakoś tak się nie składa... Poza tym cały styczeń upłynął nam na wykańczaniu mieszkania. Luty był miesiącem rozkoszowania się nowymi czterema kątami, a marzec minął w oka mgnieniu na zapraszaniu gości weselnych. Nie jest łatwo zaprosić tyyyle ludzi mając do dyspozycji 2-3 godziny dziennie.
A teraz uwaga, uwaga! Nawet nie pytajcie mnie o kwiecień. Nie wiem co się stało z tym miesiącem, nie wiem co robiliśmy ani dlaczego tak szybko zleciał. Poważnie. Chwila... zajrzałam właśnie do kalendarza. W kwietniu byliśmy w kościele. Jakieś sto razy. I raz na weselu - to była nasza próba generalna, teraz czas na własne przedstawienie :) Aha, w kwietniu były też święta! Pierwsze u nas, w nowym mieszkaniu z najbliższą rodziną, która mogłaby spokojnie zostać drużyną piłkarską. Plus ławka rezerwowych... Nie no, żartuję. AŻ tyle nas nie było, ale wystarczająco, żeby nagotować jedzenia na cały miesiąc...
W kwietniu również gorączkowo szukałam jakiegoś zajęcia dla siebie. Jakieś tańce czy coś. Wiecie, zatęskniło mi się strasznie. Efekty trochę odbiegają od pierwotnej wizji, bo od maja jestem korpo-ludkiem trenującym crossfit. Jak to w ogóle ugryźć? Praca 8-16 w końcu zmotywowała mnie do regularnych zajęć, bo skoro i tak będę tyle w mieście, to już mogę chwilę zaczekać i pójść na trening. I to taki trening z prawdziwego zdarzenia. Z trenerem, który stoi nad Tobą i każe Ci znowu podnieść tą sztangę. I jeszcze raz machnąć tym kettlem. I jeszcze tysiac razy zrobić burpees. Przyznaję, po treningu ledwo zwlekam się z maty, ale za to satysfakcja razy milion!
Ale maj to również, a raczej przede wszystkim, nasz ślub. Niemal każde popołudnie mamy zapełnione przez sprawy z nim związane. Ostatnie zakupy, suknia ślubna, papeteria, jakieś wstążki, naklejki, tabliczki, serwetki, soki, ciasta, majtki... Boże, dopóki nie przeżyjecie własnego ślubu nie macie pojęcia ile tego jest... :D Do tego stopnia nie mam czasu, że ostatni normalny obiad jadłam w niedzielę u mamy, a wcześniej jakoś w poprzedni weekend. Jeśli w trakcie wesela suknia ze mnie spadnie, to nie będzie to efekt zamierzonego odchudzania, a braku czasu na kupienie chociażby bułki do pracy. Mimo wszystko, mimo tych wielu niezałatwionych spraw, braku czasu i miliona rzeczy na głowie, nie mogę się już doczekać. Głowę mam spokojną, nie denerwuję się (na razie) i nie stresuję ślubem, ale momentami czuję w klatce piersiowej takie podekscytowanie, jakby coś miało mi wyskoczyć :)
Piszcie co u Was, odzywajcie się do mnie i dajcie znać o czym chcecie poczytać. Już zapisuję sugestie, które ostatnio od Was dostaję i myślę, jak to ugryźć :) Musicie wiedzieć, że w trakcie pisania trochę rzeczy mi umknęło, ale wszystko nadrobimy :)
Dzięki, że jesteście!
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
9 lutego 2017
Blogowe zmiany - co myślicie?
Mam mały problem. Potrzebuję w życiu "czegoś". Adrenalina to będzie za duże słowo. Zmiany też nie do końca pasują. Potrzebuję, żeby coś się działo. Nie znoszę stagnacji, siedzenia w domu i oglądania telewizji całymi godzinami. Siedzenia w domu i czytania całymi godzinami książek też nie. Nie lubię nic nie robić albo robić jedną rzecz przez długi czas. Potrzebuję czegoś, co mnie zajmie i będzie dynamiczne. Lubię mieć dużo na głowie, dużo jeździć i dużo załatwiać. Spotykać się z fajnymi ludźmi, zrobić coś pożytecznego. Książki czytać w kolejce, w międzyczasie, a czasem wciągnąć się w opowieść i nie robić nic innego. Lubię, kiedy każdy dzień jest inny i jestem trochę zabiegana. Lubię, kiedy coś się dzieje i mam coś ciekawego do opowiedzenia Wam.
Tydzień temu zaliczyłam sesję. Zanim rozpoczęła się na dobre, ja już byłam po. Naturalnie, nie mam na razie zajęć na uczelni. Ferie będą dla mnie trwały prawie do końca lutego. Wolne zrobiłam sobie również na siłowni, bo mam trochę za daleko, żeby jeździć w tę i z powrotem. Niestety, jeszcze nie jeżdżę na wodę ;) Pogoda też nie rozpieszcza i nie zachęca do treningów na dworze, dlatego zostaje mi ćwiczenie w domu. Ala codziennie chodzi do przedszkola, więc mam dużo czasu dla siebie. Przeprowadzka już na dobre się zakończyła. Kilka dni temu ostatecznie posprzątałam na stancji i oddałam klucze. Głowę mam już totalnie wyluzowaną i prawie nie mam czym jej zaprzątać. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo kilka spraw ciągnęło się za mną jak papier toaletowy przyklejony do buta, ale z drugiej... no coś bym zrobiła fajnego!
Zawsze, gdy długo stoję w jednym punkcie zaczynam myśleć o zmianach. O tym co mogę zrobić, żeby ruszyć z miejsca, żeby odświeżyć otoczenie, żeby poruszyć głowę i natchnąć się czymś nowym. I tak jest również w przypadku bloga. Zastanawiam się czy nie założyć czegoś nowego. Przeniosłabym się na Wordpressa, wykupiłabym własną domenę. Wymyśliłabym jakąś fajną nazwę na bloga i w końcu przemyślałabym o czym chcę pisać. Chociaż tu mam nie lada problem, bo przez to nicnierobienie mam wrażenie, że na niczym się nie znam i nie powinnam się w ogóle udzielać :D No sama nie wiem co robić, bo szkoda mi tego miejsca. A może najlepsze teksty zachować i za jakiś czas opublikować jeszcze raz, ale w nowym miejscu? Może są rzeczy, o których chcielibyście poczytać? Głośno myślę, ale jednocześnie pytam Was o zdanie, bo w końcu to miejsce tworzymy razem. Napiszcie coś w komentarzach albo pogadajmy w wiadomościach prywatnych. Liczę na Was jak na dobrych znajomych! :)
PS. Miałam napisać o planach i zmianach na innych polach, ale postanowiłam, że dzisiaj skupimy się na blogu. Piszcie do mnie śmiało, a następnym razem pogadamy już o życiu i obiecuję, że ruszę w końcu tyłek z miejsca! :)
PS.2. Klikajcie też w te ikonki na dole! Bądźcie ze mną przede wszystkim na Facebooku i Instagramie, bo tam częściej piszę co u mnie i co mi się przydarzyło (o ile w ogóle coś się dzieje :D)
Tydzień temu zaliczyłam sesję. Zanim rozpoczęła się na dobre, ja już byłam po. Naturalnie, nie mam na razie zajęć na uczelni. Ferie będą dla mnie trwały prawie do końca lutego. Wolne zrobiłam sobie również na siłowni, bo mam trochę za daleko, żeby jeździć w tę i z powrotem. Niestety, jeszcze nie jeżdżę na wodę ;) Pogoda też nie rozpieszcza i nie zachęca do treningów na dworze, dlatego zostaje mi ćwiczenie w domu. Ala codziennie chodzi do przedszkola, więc mam dużo czasu dla siebie. Przeprowadzka już na dobre się zakończyła. Kilka dni temu ostatecznie posprzątałam na stancji i oddałam klucze. Głowę mam już totalnie wyluzowaną i prawie nie mam czym jej zaprzątać. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo kilka spraw ciągnęło się za mną jak papier toaletowy przyklejony do buta, ale z drugiej... no coś bym zrobiła fajnego!
Zawsze, gdy długo stoję w jednym punkcie zaczynam myśleć o zmianach. O tym co mogę zrobić, żeby ruszyć z miejsca, żeby odświeżyć otoczenie, żeby poruszyć głowę i natchnąć się czymś nowym. I tak jest również w przypadku bloga. Zastanawiam się czy nie założyć czegoś nowego. Przeniosłabym się na Wordpressa, wykupiłabym własną domenę. Wymyśliłabym jakąś fajną nazwę na bloga i w końcu przemyślałabym o czym chcę pisać. Chociaż tu mam nie lada problem, bo przez to nicnierobienie mam wrażenie, że na niczym się nie znam i nie powinnam się w ogóle udzielać :D No sama nie wiem co robić, bo szkoda mi tego miejsca. A może najlepsze teksty zachować i za jakiś czas opublikować jeszcze raz, ale w nowym miejscu? Może są rzeczy, o których chcielibyście poczytać? Głośno myślę, ale jednocześnie pytam Was o zdanie, bo w końcu to miejsce tworzymy razem. Napiszcie coś w komentarzach albo pogadajmy w wiadomościach prywatnych. Liczę na Was jak na dobrych znajomych! :)
PS. Miałam napisać o planach i zmianach na innych polach, ale postanowiłam, że dzisiaj skupimy się na blogu. Piszcie do mnie śmiało, a następnym razem pogadamy już o życiu i obiecuję, że ruszę w końcu tyłek z miejsca! :)
PS.2. Klikajcie też w te ikonki na dole! Bądźcie ze mną przede wszystkim na Facebooku i Instagramie, bo tam częściej piszę co u mnie i co mi się przydarzyło (o ile w ogóle coś się dzieje :D)
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
30 stycznia 2017
Życie #6
Chyba najwyższa pora wyjaśnić kilka spraw. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz do Was pisałam, jednak tym razem wyrzuty sumienia są dużo mniejsze niż zwykle. Od października zeszłego roku wydarzyło się wiele, wiele rzeczy, ale dopiero teraz jest miło i przyjemnie.
Wakacje to był czas lekkiego rozleniwienia - trochę myśleliśmy o ślubie, trochę o wyjeździe w góry. Pojawił się temat mieszkania, że może za rok, może z hakiem. Pierwszy raz wyjechaliśmy z Małą Alą gdzieś dalej niż do babci i muszę przyznać, że to były wspaniałe wakacje. Prawie tydzień w Krynicy Zdrój w cudownym hotelu ze spa. Totalny relax, zero napinki na zwiedzanie. Udało nam się wypocząć i oczyścić trochę głowy z codziennych stresów. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że prawdziwy stres dopiero nadejdzie.
W międzyczasie podłapałam pracę - jedną, drugą. Tak dla siebie, żeby czymś się zająć, wyjść trochę do ludzi. Byłam szczerze zachwycona, szczególnie drugą opcją, gdzie zostałam do dzisiaj - pracuję przy dużej instytucji kulturalnej i dzięki temu regularnie mogę oglądać spektakle i balet, słuchać koncertów i poznawać nowe formy i artystów. Przyjemne z pożytecznym, bo to jednak praca! :)
Pod koniec września miałam wielkie plany wracać na bloga. Z hukiem, z nowymi pomysłami. Już na stałe i bez narzekania na ciągłe zabieganie, bo znaleźliśmy cudowne przedszkole dla Alicji, co oznaczało dla mnie więcej swobody i wolnego czasu. Tak się cieszyliśmy! Ala pierwszego dnia, kiedy została z dziećmi na dwie godziny na próbę była tak zachwycona, że wcale nie chciała wracać do domu. Następnym razem, gdy już oficjalnie została zapisana do przedszkola, zaczął się nasz koszmar.
Od początku października co kilka dni lądowałyśmy w szpitalu. Nikt nie wiedział co się dzieje, kolejne badania wychodziły prawidłowo, gdy pod koniec miesiąca zdiagnozowano epilepsję. Ciężko to pisać i kilka razy wahałam się czy w ogóle się tym dzielić, ale ostatecznie zadecydował fakt, że kiedy sama potrzebowałam kontaktu do kogoś, kto już to przechodził nie mogłam znaleźć w Internecie nic sensownego. Kolejny miesiąc po postawieniu diagnozy wcale nie był lepszy, bo mimo przyjmowania leków nadal wracałyśmy do szpitala i było coraz gorzej. Powoli oswajałam się z myślą, że święta spędzimy na oddziale, ale na szczęście udało nam się wyjść do domu na Mikołajki. Piszę w liczbie mnogiej, ponieważ cały czas cała najbliższa rodzina była z Alą w szpitalu. Każdego dnia nasi najbliżsi zmieniali się co 2-3 godziny, a ja codziennie próbowałam spać na szpitalnej podłodze nasłuchując czy wszystko jest w porządku, czy dziecko oddycha. Gdyby nie rodzice, moi i D., siostra D. i moja Babcia, już dawno bym się poddała. Możecie sobie wyobrazić jak wyglądałam i jak się czułam po dwóch miesiącach ciągłego płaczu, stresu i niejedzenia. Nie miałam nawet siły ani ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Chodziłam jak zombie i jedyne o czym myślałam, to dlaczego właśnie nam się to przytrafiło. Mocno wierzę w karmę i staram się być dobrym człowiekiem, dlatego nie mogłam pojąć w jaki sposób zawiniłam i czym zasłużyłam sobie na ten koszmar.
Na szczęście na początku grudnia lekarzom udało się dobrać najlepsze dla Ali leki i od tamtej pory wszystko było w porządku. Chociaż każdego kolejnego dnia martwiliśmy się czy napady nie wrócą, czy leki na pewno będą prawidłowo działać.Wakacje to był czas lekkiego rozleniwienia - trochę myśleliśmy o ślubie, trochę o wyjeździe w góry. Pojawił się temat mieszkania, że może za rok, może z hakiem. Pierwszy raz wyjechaliśmy z Małą Alą gdzieś dalej niż do babci i muszę przyznać, że to były wspaniałe wakacje. Prawie tydzień w Krynicy Zdrój w cudownym hotelu ze spa. Totalny relax, zero napinki na zwiedzanie. Udało nam się wypocząć i oczyścić trochę głowy z codziennych stresów. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że prawdziwy stres dopiero nadejdzie.
W międzyczasie podłapałam pracę - jedną, drugą. Tak dla siebie, żeby czymś się zająć, wyjść trochę do ludzi. Byłam szczerze zachwycona, szczególnie drugą opcją, gdzie zostałam do dzisiaj - pracuję przy dużej instytucji kulturalnej i dzięki temu regularnie mogę oglądać spektakle i balet, słuchać koncertów i poznawać nowe formy i artystów. Przyjemne z pożytecznym, bo to jednak praca! :)
Pod koniec września miałam wielkie plany wracać na bloga. Z hukiem, z nowymi pomysłami. Już na stałe i bez narzekania na ciągłe zabieganie, bo znaleźliśmy cudowne przedszkole dla Alicji, co oznaczało dla mnie więcej swobody i wolnego czasu. Tak się cieszyliśmy! Ala pierwszego dnia, kiedy została z dziećmi na dwie godziny na próbę była tak zachwycona, że wcale nie chciała wracać do domu. Następnym razem, gdy już oficjalnie została zapisana do przedszkola, zaczął się nasz koszmar.
Od początku października co kilka dni lądowałyśmy w szpitalu. Nikt nie wiedział co się dzieje, kolejne badania wychodziły prawidłowo, gdy pod koniec miesiąca zdiagnozowano epilepsję. Ciężko to pisać i kilka razy wahałam się czy w ogóle się tym dzielić, ale ostatecznie zadecydował fakt, że kiedy sama potrzebowałam kontaktu do kogoś, kto już to przechodził nie mogłam znaleźć w Internecie nic sensownego. Kolejny miesiąc po postawieniu diagnozy wcale nie był lepszy, bo mimo przyjmowania leków nadal wracałyśmy do szpitala i było coraz gorzej. Powoli oswajałam się z myślą, że święta spędzimy na oddziale, ale na szczęście udało nam się wyjść do domu na Mikołajki. Piszę w liczbie mnogiej, ponieważ cały czas cała najbliższa rodzina była z Alą w szpitalu. Każdego dnia nasi najbliżsi zmieniali się co 2-3 godziny, a ja codziennie próbowałam spać na szpitalnej podłodze nasłuchując czy wszystko jest w porządku, czy dziecko oddycha. Gdyby nie rodzice, moi i D., siostra D. i moja Babcia, już dawno bym się poddała. Możecie sobie wyobrazić jak wyglądałam i jak się czułam po dwóch miesiącach ciągłego płaczu, stresu i niejedzenia. Nie miałam nawet siły ani ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Chodziłam jak zombie i jedyne o czym myślałam, to dlaczego właśnie nam się to przytrafiło. Mocno wierzę w karmę i staram się być dobrym człowiekiem, dlatego nie mogłam pojąć w jaki sposób zawiniłam i czym zasłużyłam sobie na ten koszmar.
Od początku stycznia Alicja znów chodzi do przedszkola, w tym czasie pojawiły się tylko dwa napady - nieszczęśliwie w Dzień Babci i w Dzień Dziadka, szczęśliwie jako pojedyncze przypadki. Dziecko jednak jest zachwycone kontaktem z dziećmi, codziennie bez problemu zostaje w przedszkolu i nawet teraz czasami mam problem, żeby zabrać ją do domu, bo świetnie się tam bawi :)
W międzyczasie, gdy Ala zaczęła chorować, plany dotyczące naszego mieszkania trochę się pozmieniały, wszystko przyspieszyło i na przełomie listopada i grudnia już mieliśmy klucze w dłoniach. Szpitalny dres zamieniliśmy na ubrania do remontu i tak kolejne miesiące upłynęły nam w ciągu sekundy na wybieraniu farb, mebli, sprzętów kuchennych i miliona dupereli, które pojawiają się w ostatniej chwili.
Dzisiaj piszę do Was z naszego świeżutkiego salonu. Szczęśliwa i spokojna, tak jak dawno nie było. Pierwszy raz spaliśmy w nowym mieszkaniu z piątku na sobotę i mogę przysiąc, że przez ten weekend absolutnie niczym się nie martwiłam. Nie pamiętam kiedy czułam taką błogość - totalne uniesienie gdzieś w środku, gdzieś przy sercu :)
Mam nadzieję, że już tak zostanie. Mam nadzieję, że więcej nie będę musiała ocierać łez przy pisaniu do Was i kolejne posty i wiadomości będą tylko opisywały to, jak jest mi dobrze. Tego życzę sobie i oczywiście Wam - spokoju ducha i samych szczęśliwych chwil.
Do zobaczenia niedługo! Mam kilka planów, o których chciałabym komuś opowiedzieć, kilka spraw, które trochę mnie gniotą, trochę uwierają i chyba muszę o tym głośno napisać, żeby przekonać się o co mi chodzi. Mam nadzieję, że nadal ze mną jesteście! :)
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
2 sierpnia 2016
Liebster Blog Award - jestem nominowana!
Dawno, dawno temu, kiedy byłam początkującym miłośnikiem blogów, masowo
trafiłam na nominacje do jakiejś zabawy/gry/łańcuszka... Bóg wie o co to
chodziło, ludzie polecali sobie nikomu nieznane blogi, odpowiadali na dziwne
pytania o ulubiony kolor sznurówek i jeszcze się z tego cieszyli. Było to na
tyle dawno, że ciężko było znaleźć konkretne wyjaśnienie tego zjawiska, dlatego
postanowiłam to olać i się nie przejmować. Zmieniłam zdanie, kiedy sama
zaczęłam pisać bloga i w końcu załapałam o co chodziło! Liebster Blog Award to
nagroda za dobrze wykonaną robotę, ale dla mniej znanych blogerów! Porównałabym
to do Share Week, kiedy wszyscy polecamy sobie najulubieńszych twórców
internetowych, ale tym razem chodzi tylko o tych z mniejszą liczbą
obserwatorów, których jeszcze nie wszyscy znają. Świetna sprawa, bo dzięki temu
możemy trafić na wspaniałych ludzi, którzy jeszcze się nie przebili. W tym roku
miałam przyjemność zostać nominowana przez Darka z bloga SięMówi - bardzo Wam polecam, bo Darek wie
co pisze :)
Dla formalności przytoczę Wam jeszcze oficjalne zasady LBA:
„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od
innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana
dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich
rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań
otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób
(informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga,
który Cię nominował.”
Ja postanowiłam w tym roku nagiąć odrobinę zasady i nie nominuję nikogo
dalej. Polecam Wam zajrzeć do wspomnianego Darka, tam na pewno znajdziecie
mnóstwo fajnych rzeczy i inne Jego nominacje :) Za to na pytania z
przyjemnością odpowiem! Jako bonus zdradzę Wam pewien sekret: jedną z moich
guilty pleasure jest wypełnianie ankiet i różnych kwestionariuszy, więc nie
mogę odmówić sobie tych 11 pytań ;)
1. Jakie książki lubisz czytać?
Kiedyś najchętniej
czytałam powieści obyczajowe. Takie o normalnych ludziach z normalnych życiem,
wyobrażałam sobie wtedy, że to mi przytrafiają się ich przygody. Po czasu aż
nie poznałam Harry'ego Pottera (po maturze) myślałam, że inna tematyka mnie nie
interesuje. Od tamtej pory wiele się zmieniło i staram się nie ograniczać w tematyce,
chociaż aktualnie najczęściej sięgam po "poradniki" wszelkiej maści.
W dodatku najczęściej po książki blogerów.
2. Lubisz ludzi za ...
Za pasję, energię i chęć do działania. Uwielbiam ludzi i nie mogę bez nich
żyć (dlatego właśnie powoli umieram zamknięta w domu z nieokiełznanym
dwulatkiem), ale najchętniej słucham i rozmawiam z tymi, którym na czymś zależy
i od których bije pozytywna energia. Są takie osoby, po spotkaniu z którymi
zawsze mam ochotę zakasać rękawy i wziąć się w garść. Nie muszą być mówcami
motywacyjnymi, ale mają w sobie coś takiego, że nawet bezwiednie zarażają
entuzjazmem. Takich ludzi kocham i chciałabym mieć ich jak najwięcej w swoim
otoczeniu (Joanna, to też o Tobie! :)).
3. Czy czytasz komiksy?
Komiksów nie czytam, chociaż od jakiegoś czasu korci mnie, żeby jednak
spróbować. Jeśli ktoś może coś polecić na początek, to z przyjemnością
skorzystam. Bo czytanie "Giganta" w dzieciństwie chyba się nie liczy?
;)
4. Ulubiony film na podstawie książki.
Jednego nie potrafię wybrać, ale seria o Harrym oraz "Pamiętnik"
oglądam przy każdej okazji w TV :D Absolutnie podobał mi się również film na
podstawie "Zaginionej dziewczyny".
5. W jednym zdaniu dlaczego blogujesz?
Podobno zmienianie świata należy zacząć od siebie, a blogowanie zmienia tylko
na lepsze.
6. Czy lubisz podróżować?
Nie miałam wielu okazji do podróżowania, ale lubię jeździć w nowe miejsca.
W stare też :D Marzy mi się spokojne zwiedzanie z poziomu tubylców - poznawanie
miasta nie jako turysta z listą miejsc do odhaczenia, ale raczej jako
podglądanie życia miejscowych :)
7. Co jest na Twoim ulubionym kubku?
Ulubione kubki mam trzy, ale każdy pełni inną rolę :) Najczęściej używany
to kubek, który dostałam od Ukochanego. Przy każdym posiłku, gdy pijemy
herbatę, ja piję z kubka z napisem "Good morning Beautifull", a
Damian "Good morning Handsome" :) Kiedy jestem sama w domu piję z
ogromnego kubka z flamingiem (moja tegoroczna miłość), a w chwilach kiedy
potrzebuje motywacji piję z kubka-prezentu od BFF z napisem "Love what you
do. Do what you love".
8. Rzecz, bez której nie wyobrażasz sobie życia.
To nie rzecz. Nie wyobrażam sobie życia bez innych ludzi. Żeby dobrze
"funkcjonować" muszę mieć kontakt z innymi ludźmi, muszę mieć z kim
sensownie porozmawiać.
9. Czy lubisz czytać w komunikacji miejskiej?
Lubię, chociaż teraz rzadko korzystam z komunikacji miejskiej. Na równi z
czytaniem stawiam też obserwowanie ludzi, tak po prostu (ups, kolejna guilty
pleasure? ;))
10. Jaki typ blogów lubisz przeglądać?
Najbardziej lubię blogi lifestylowe. Mam ulubionych blogerów, którym ufam i
w pewnym sensie traktuje jak dobrych znajomych. Chętnie czytam o tym co
polecają do czytania, oglądania albo jakich kosmetyków aktualnie używają.
Jednak wybieram takich, którzy mają do powiedzenia coś więcej i często dzielą
się również swoim zdaniem na aktualne tematy. Z blogów bardziej tematycznych to
chyba blogi nawiązujące do minimalizmu.
11. Uważam, że warto blogować, ponieważ ...
Blogowanie otwiera na nowe doświadczenia. Traktuję to nie tylko jako
pisanie bloga, ale również czytanie innych blogów. Pisanie i czytanie sprawia,
że głowa jest bardziej otwarta, chłonna, lepiej pracuje. Mamy więcej pomysłów,
więcej chęci i energii do działania, ciągle chcemy więcej. Poza tym blogowanie
sprawia też, że wszystko wydaje nam się możliwe. Blogowanie zmienia na lepsze
:)
Uff, moja wrodzona gadatliwość chwilowo została zaspokojona. Mam nadzieję,
że czytając moje odpowiedzi było Wam chociaż w połowie tak przyjemnie jak mi.
Odzywajcie się czasem i piszcie co Wam leży na sercu :)
Do usłyszenia!
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i
Instagramie
30 czerwca 2016
Mam wszystko!
Całkiem niedawno, kilka dni temu, odchodziłam kolejne urodziny. Powoli przestaję już liczyć, które to, bo w tamtym roku zdarzyło mi się zapomnieć czy mam 20, 21 czy 22 lata. Ileż to razy próbowałam przy tej specjalnej okazji spisać jakieś nauki, lekcje czy cokolwiek, czego nauczyłam się przez ten czas... Nigdy się nie udało, bo początkowy zapał zawsze gdzieś znikał, gdy przypominałam sobie, że przecież nie lubię obchodzić urodzin. Oczywiście, prezenty, torty i cukiereczki to fajna sprawa, ale zawsze było jakoś tak... nijak. Bez fajerwerków. A przecież na filmach zawsze jest tak super! Aż nagle w tym roku, super było też i u mnie! :)
Mój Najwspanialszy na świecie Narzeczony, wysłuchał moje ciche jęki rzucane "niby od niechcenia" i zorganizował mi Najfajniejsze Urodziny Ever. Ponad miesiąc planował przyjęcie-niespodziankę i, mimo moich drobnych podejrzeń, jednak mnie zaskoczył! Jestem mało obiektywna pod tym względem, wiadomo, ale impreza była dla mnie naprawdę super i miniony weekend przekonał mnie, że kolejne urodziny będę obchodzić z nieskrywaną radością! Właściwie już nie mogę się doczekać :)
Pośród wielu bezpłciowych, ale na pewno szczerych!, życzeń typu "wszystkiego najlepszego", były też takie, które zapadną mi w pamięć na długo i wciąż się nad nimi zastanawiam.
Szczęście już masz, więc życzę Ci dużo zdrowia, bo przy dwóch szczęściach czasami może szwankować. A przecież nie może (...)
(...) żebyś zawsze była zdrowa i zadowolona z tego kim jesteś, co robisz i co masz.
Niby zwykłe życzenia, a jednak poruszają. Bo ilu z Was ciągle powtarza, że nie ma szczęścia w życiu, że nic mu się nie udaje, że wszystko jest do dupy? A ilu z Was naprawdę ma takie kiepskie życie, jak mu się wydaje?
A kto z Was jest naprawdę zadowolony z tego kim teraz jest i czym się zajmuje? Kto z Was nie narzeka, że ma słabą pracę, za mało czasu albo za dużo kilogramów?
Bo ja jestem szczęśliwa. Tak po prostu, po ludzku jestem szczęśliwa z tego co mam i kim jestem.
Mam rodzinę i przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Mam zdrowie. Mam marzenia i możliwości rozwoju prawie na każdym polu. Mam szczęście i mam wszystko!
Mogę studiować, mogę się bawić, uprawiać sport i korzystać z życia. Mogę spełniać marzenia swoje i bliskich i mogę uszczęśliwiać innych. Mogę zmieniać siebie i świat. Mogę wszystko!
Wiem kim jestem i kim na pewno nie chcę się stać. Nie wiem co będę robić w przyszłości, ale mam jeszcze chwilę, żeby się zastanowić. Znam swoje wady i zalety, wiem na ile mnie stać i ile jestem warta. Wiem na co zasługuję i na co zasługują moi bliscy. Wiem, że jestem ważna i nie zamierzam się z tym kryć. Jestem pewna siebie i z wiekiem coraz więcej dowiaduję się o sobie. I cholernie dobrze mi ze sobą, chociaż chciałabym mieć płaski brzuch, przerwę między udami i szczupłe ramiona. Do tego jeszcze dłuższe włosy, najlepiej naturalnie w jaśniejszym odcieniu blondu i bielutkie ząbki, bez przebarwień od aparatu ortodontycznego jeszcze z podstawówki. Tylko, że to wszystko w żadnym stopniu nie determinuje tego jakim jestem człowiekiem, a to powinno być dla nas najważniejsze. Dlatego szeroko uśmiecham się do zdjęć, mimo tych plam na jedynkach i noszę krótkie spodenki, bo mi po prostu gorąco. I ciągle staram się jak najmniej narzekać, chociaż czasami trzeba się wygadać i wrzucić z głowy wszystkie żale, żeby odpuścić i pójść dalej.
Przy okazji urodzin zastanawiałam się czego mi teraz brakuje w życiu. I chociaż znalazłabym kilka drobnych rzeczy, jak się bardziej zastanowię, to nic bym nie zmieniła. Bo nawet jeśli teraz jest ciężko, to ciągle uczę się nowych rzeczy i umiejętności i się rozwijam. Wiem, że poradzę sobie ze wszystkim i ciężko będzie mnie złamać.
I zamiast znowu narzekać, że studia nie takie, życie nie takie i pasja do dupy, to biorę życie w swoje ręce i zmieniam to, co zmienić mogę, a resztę olewam, bo nie mam na to wpływu.
I Wam też radzę szczerze zastanowić się, czy rzeczywiście macie takie słabe życie i macie powód do płaczu :)
A kto z Was jest naprawdę zadowolony z tego kim teraz jest i czym się zajmuje? Kto z Was nie narzeka, że ma słabą pracę, za mało czasu albo za dużo kilogramów?
Bo ja jestem szczęśliwa. Tak po prostu, po ludzku jestem szczęśliwa z tego co mam i kim jestem.
Mam rodzinę i przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Mam zdrowie. Mam marzenia i możliwości rozwoju prawie na każdym polu. Mam szczęście i mam wszystko!
Mogę studiować, mogę się bawić, uprawiać sport i korzystać z życia. Mogę spełniać marzenia swoje i bliskich i mogę uszczęśliwiać innych. Mogę zmieniać siebie i świat. Mogę wszystko!
Wiem kim jestem i kim na pewno nie chcę się stać. Nie wiem co będę robić w przyszłości, ale mam jeszcze chwilę, żeby się zastanowić. Znam swoje wady i zalety, wiem na ile mnie stać i ile jestem warta. Wiem na co zasługuję i na co zasługują moi bliscy. Wiem, że jestem ważna i nie zamierzam się z tym kryć. Jestem pewna siebie i z wiekiem coraz więcej dowiaduję się o sobie. I cholernie dobrze mi ze sobą, chociaż chciałabym mieć płaski brzuch, przerwę między udami i szczupłe ramiona. Do tego jeszcze dłuższe włosy, najlepiej naturalnie w jaśniejszym odcieniu blondu i bielutkie ząbki, bez przebarwień od aparatu ortodontycznego jeszcze z podstawówki. Tylko, że to wszystko w żadnym stopniu nie determinuje tego jakim jestem człowiekiem, a to powinno być dla nas najważniejsze. Dlatego szeroko uśmiecham się do zdjęć, mimo tych plam na jedynkach i noszę krótkie spodenki, bo mi po prostu gorąco. I ciągle staram się jak najmniej narzekać, chociaż czasami trzeba się wygadać i wrzucić z głowy wszystkie żale, żeby odpuścić i pójść dalej.
Przy okazji urodzin zastanawiałam się czego mi teraz brakuje w życiu. I chociaż znalazłabym kilka drobnych rzeczy, jak się bardziej zastanowię, to nic bym nie zmieniła. Bo nawet jeśli teraz jest ciężko, to ciągle uczę się nowych rzeczy i umiejętności i się rozwijam. Wiem, że poradzę sobie ze wszystkim i ciężko będzie mnie złamać.
I zamiast znowu narzekać, że studia nie takie, życie nie takie i pasja do dupy, to biorę życie w swoje ręce i zmieniam to, co zmienić mogę, a resztę olewam, bo nie mam na to wpływu.
I Wam też radzę szczerze zastanowić się, czy rzeczywiście macie takie słabe życie i macie powód do płaczu :)
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
4 czerwca 2016
INSTA-mix # maj 2016
Dawno nie było na blogu zdjęć z Instagrama, no nie? Z myślą o tych, którzy tam nie zaglądają, a czytają bloga wracam z mixem :)
Maj był miesiącem zdecydowanie rodzinnym. Rocznica wypadająca 1 maja przerodziła się w cały miesiąc małych randek, z czego się niesamowicie cieszę. Przy każdej okazji powtarzam D., nie liczą się wydane pieniądze, a przede wszystkim czas spędzony razem :) I nagle okazało się też, że nie trzeba daleko jechać dla pięknych widoków - ostatnie zdjęcie to zachód słońca nad Zalewem Zemborzyckim :)
Jakiś czas temu wspominałam Wam też, że pracuję nad zdjęciami rodzinnymi. Do tej pory mieliśmy wspólne zdjęcia praktycznie tylko z imprez z profesjonalnym fotografem, jak wesela czy chrzciny. Teraz staram się przy każdej okazji robić jakieś fotki i w maju miałam dużo szczęścia do zdjęć Małej Ali - udało się ją kilka razy złapać w (prawie) bezruchu, co na co dzień graniczy z cudem :D Na początku miesiąca miałyśmy też swój debiut na dmuchanym zamku. Ala była zachwycona! Ja niekoniecznie - musiałam za nią kicać po całym obiekcie, ale dostrzegam plusy - dawno nie zrobiłam tak mocnego treningu :D
W maju było dużo przyjemności. Dwa pierwsze zdjęcia to jedzonko z Velo Cafe w Lublinie. Baaardzo polecam! Mają pyszną lemoniadę wiśniową, idealna na gorące dni. Na zdjęciu owsiane pancakes z bananami i domowym sosem karmelowym i omlet z serem, papryką i szynką (chyba) z sałatką i grzankami. Pycha! Niżej mój ulubiony ostatnio deser - mini tarta z budyniem i owocami, niestety gotowiec z Auchan, ale przymierzam się do domowej wersji na jakąś okazję :) I na końcu hit maja - lody w Nałęczowie, miejscu mniej więcej pośrodku naszej stałej trasy Lublin-Poniatowa. Nie wiem jak to się stało, ale w ciągu jednego miesiąca byliśmy tam więcej razy na lodach niż przez ostatni rok. Mam nadzieję, że tendencja z tego miesiąca się utrzyma :)
Jak pisałam wyżej, maj był miesiącem obfitującym w przyjemności. Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że należało mi się, za cały wysiłek, jaki włożyłam w pisanie licencjatu. Zdarzało się, że w wolny dzień wstawałam o 5.30 i siadałam do komputera i zdarzało się również, że musiałam pisać fragmenty od nowa, bo coś się skasowało czy laptop nagle się buntował. Strasznie cieszę się, że to wszystko już za mną. Ostatnie poprawki i będę miała wszystko z głowy! :)
Najwięcej zdjęć na Instagramie ostatnio zajmują paznokcie. Ciągle się uczę i wciąż mi mało, jeśli macie ochotę to zapraszam! :D
Na koniec moje małe przechwałki. Mój najpiękniejszy, najwspanialszy i najulubieńszy, nowiutki tatuaż! Od miesiąca ciągle mu się przyglądam i nie mogę się napatrzeć :) Zainteresowanym z przyjemnością podam namiary na autorkę i studio tatuażu. A obok plakat z konferencji, na której miałam okazję wygłaszać prelekcję. Strasznie się bałam, chociaż nie wiem dlaczego. "Po" bardzo mi ulżyło i chyba było okej :) Mam nadzieję, że będę miała jeszcze szansę wystąpić na podobnym wydarzeniu :)
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
30 maja 2016
Życie #5
Życie, życie jest nowelą... Coś tam, coś tam. Muszę przyznać, że ostatnio właśnie te posty o tym co u mnie, są moimi ulubionymi. I jedynymi, które pisze mi się łatwo, lekko i przyjemnie. Niestety ;)
Od jakiegoś miesiąca jedyne co zaprzątało moją głowę to pisanie licencjatu. To jeden z tych powodów, dla których nic nie pisałam na blogu - wypompowana pisaniem pracy o blogach, nie miałam siły ani ochoty na nic więcej. W dodatku na pisanie licencjatu poświęcałam cały wolny czas, więc nie miałam już kiedy robić innych rzeczy. Na szczęście jestem już na finiszu, od złożenia ostatecznej wersji dzieli mnie dokończenie bibliografii i poprawienie kilku literówek i przecinków. Jestem niesamowicie zadowolona, że cały czerwiec będę miała wolny i tuż przed obroną nie będę kończyć pracy w ostatniej chwili. Poza tym, mam nadzieję, że teraz znajdę więcej czasu na pisanie bloga, czytanie książek i robienie innych fajnych rzeczy, którymi będę mogła się z Wami dzielić :)
Poza pisaniem licencjatu ostatnio intensywnie myślę również o słodyczach. Od dwóch tygodni wraz z Narzeczonym "odchudzamy się", co oznacza mniej więcej tyle, że w tym czasie zjedliśmy więcej pizzy i wypiliśmy więcej piwa niż przez ostatni miesiąc - klasyczna dieta-cud, jak schudniemy będzie cud :) Jako dodatkowe wyzwanie wymyśliłam sobie miesiąc bez słodyczy. Po takim czasie jest już nieźle - prawie wcale nie ciągnie mnie do słodkiego, chociaż czasem jak widzę reklamę chipsów w TV albo jak ktoś je ciastka, to też mam chwilową ochotę. Nie ulegam i zaraz o tej chęci zjedzenia czegoś zapominam. Mam nadzieję, że niedługo w ogóle zapomnę o słodyczach i chipsach :D
A zaglądacie czasem na mojego Facebooka? Ostatnio wspominałam tam o blogowej konferencji w Lublinie. Rada Wydziałowa Samorządu Studentów Politologii UMCS właśnie organizuje Konferencję "Co Ty wiesz o blogowaniu? #2". Siedząc na sali w tamtym roku myślałam o tym, jak by to było, gdybym to ja przemawiała na takim wydarzeniu. Cóż, w tym roku będę miała okazję się przekonać, ponieważ zostałam zaproszona w roli prelegenta. Konferencja już jutro, a ja wciąż nie mogę wyobrazić sobie siebie w tej roli. Organizatorzy, jeśli to czytacie, to wiedzcie, że jestem przerażona! Niemniej jednak, będzie mi bardzo miło, jeśli moi Czytelnicy znajdą czas i dołączą do mnie w tych trudnych chwilach. Start jutro (wtorek) o 9:30 na Wydziale Politologii UMCS przy pl. Litewskim. Zapraszam! :)
Zastanawiam się czy jest coś, o czym powinnam lub chciałabym Wam napisać, ale to chyba tyle. Z jednej strony byłam ostatnio strasznie monotematyczna (licencjat), a z drugiej to wcale nie był taki najgorszy czas. Bardzo cieszę się z powodu nadchodzącej konferencji, nie mogę doczekać się czytania nowych książek, które już czekają na czytniku, zaczynam myśleć o moich urodzinach i absolutnie ekscytuję się wizją zbliżających się wakacji! Nie, nie mamy jeszcze konkretnych planów. D. próbuje ukryć przede mną swoje zamiary i nadal nie wiem czy mam kupić nowy kostium kąpielowy czy raczej buty trekkingowe. Jedyne co udało mi się z Niego wyciągnąć to to, że będziemy wypoczywać w Polsce. Aha.
Trzymajcie się mocno i czekajcie na nowy post! W międzyczasie zaglądajcie na Instagram, bo tam zawsze dzieje się najwięcej :)
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
11 kwietnia 2016
Ciocia Party radzi #1
Siedzę przed komputerem już ponad dwie godziny. Wpatruję się w ekran i od czasu do czasu przełączam na pustą stronę Worda z migającym kursorem. "Napisz coś. Napisz coś. Napisz coś!". Nie mogę wymyślić ani jednego sensownego zdania. Za każdym razem, gdy coś skleję, zaraz to kasuję i piszę od nowa. Czasem innymi słowami, a czasem dokładnie tak samo jak wcześniej.
Włączam Facebooka. Jak na złość nie ma żadnych nowych powiadomień ani wiadomości, ani nawet jakiegoś zaproszenia do znajomych od kogoś, kogo widziałam raz w życiu na oczy. Zjeżdżam w dół w poszukiwaniu inspirujących linków, zdjęć czy czegokolwiek. Czegokolwiek, na czym mogłabym chociaż chwilę zawiesić oko i zająć czymś myśli. Pusto.
Włączam Groupon. W chwilach kiedy mam trochę czasu i nie mam pomysłu (albo siły) na coś konkretnego przeglądam kolejne oferty na odkurzacze, szczoteczki do zębów albo majtki od projektanta. I chociaż raz udało mi się znaleźć to, czego szukałam. Puder ryżowy, podobno ekstra dla cery tłustej i mieszanej, sprawdzę i dam znać. Po szybkich zakupach znowu przełączam się na Facebooka. Dalej nic.
Pora na Instagram, jakąś godzinę temu wrzuciłam zdjęcie jak próbuję pisać licencjat. Są na nim ciasteczka Oreo i fajny kubek, który dostałam od Narzeczonego, na pewno będą lajki! Guzik, znowu nic. Przecież wszyscy lubią Oreo i ładne kubki! Nikt nie chce się łączyć w bólu pisania pracy licencjackiej? Dzięki...
Głowa mi pęka, zatoki zaraz eksplodują i jeszcze te zawroty głowy. Ledwo widzę na oczy, ale zamiast położyć się i czekać aż to wszystko minie, uparłam się, że zrobię coś pożytecznego, że nie będę tak marnowała czasu na głupoty. W końcu wiosna, słońce (akurat nie dzisiaj), dużo energii i zapału do robienia nowych rzeczy nie pozwalają mi zakopać się pod kołdrą. Tylko, że pisanie licencjatu mi nie idzie. Już nawet wyłączyłam Worda, chociaż po części mogę być zadowolona. Napisałam z pół strony czegoś, o czym nie mam pojęcia i nie pójdę na seminarium z "pustą ręką".
Potem weszłam na bloga, bo szukałam wpisu z cytatem ze "Smażonych zielonych pomidorów". Uwielbiam tę książkę, serio. Kiedy już to znalazłam i rzuciłam okiem na kilka bardzo entuzjastycznych zdań z innych postów, pomyślałam, że dzisiaj też coś dla Was napiszę. Coś fajnego, z energią i pobudzającego do działania. Coś, co da Wam i mi kopa na cały dzień i sprawi, że dobrze wykorzystamy nasz czas. Przypomniało mi się, że rano oglądałam snapy Majewskiego, wiecie Majewski Trenuje. Fajny chłopak. Straszny śmieszek, ale w sumie dobrze gada. Mówił, że można osiągnąć wszystko, żeby nie zważać na to, że ktoś się z nas śmieje, tylko iść do przodu i robić swoje. Chciałam to rozwinąć, dodać coś od siebie, zmotywować Was trochę...
Niestety, jedyne czym mogę Was dzisiaj ugościć to mała rada:
w poniedziałki lepiej zostańcie w łóżku.
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
7 kwietnia 2016
Życie #4
Aj tam! Do dupy z tym wszystkim. Obiecanki-cacanki, a w praktyce zawsze to samo. Miało być więcej i lepiej, a w rzeczywistości przez ostatnie trzy miesiące siedziałam na tyłku z założonymi rękami.
Nawet nie próbuję się usprawiedliwiać, bo nie mam argumentów. Mogę jedynie Wam podziękować, że mimo ciszy na blogu i tak dostaję od Was przemiłe wiadomości, na które wcale teraz nie zasługuję. Dziękuję!
Myślę teraz o początku roku, o pierwszym kwartale. Co się wydarzyło, co warto zapamiętać. Jakieś wnioski, luźne myśli, cokolwiek. Wiem! Miał być detoks zakupowy do końca marca. Nie udało się, ale w połowie sama zrezygnowałam z kontynuowania. Jeden: znowu wybrałam najgorszy moment - najgorętszy okres wyprzedaży, kiedy okazało się, że mogłabym za grosze dokupić coś potrzebnego w szafie. Grzech było nie skorzystać, wiedząc, że w kwietniu za te same buty będę musiała zapłacić dwa razy więcej (a buty były gdzieś tam na liście potrzeb). Dwa: okazało się, że zakupy to dla mnie świetne, choć krótkotrwałe, lekarstwo na smutki. Szczęście w nieszczęściu (chyba), że na pocieszenie zazwyczaj kupuję bieliznę i skarpetki, które zawsze się przydają i niekoniecznie rujnują budżet. Trzy: no po prostu jestem słaba! Zakazy jakoś tak niby trzymają mnie w ryzach przez chwilę, a potem ciągle chodzi mi po głowie, żeby coś kupić. Cokolwiek. Skarpetki. Żel pod prysznic w ślicznym opakowaniu a'la miś koala. Nowe majteczki, chociaż inne wysypują się z szuflady. Zwykły podkoszulek. Dziesiąty balsam do ust w nowym smaku. Cokolwiek. Tak więc koniec z odgórnymi zakazami. Postanowiłam nie zaprzątać sobie tym głowy, a zakupy robić wtedy, kiedy coś naprawdę, ale NAPRAWDĘ mi się spodoba. Żadne tam "ładne, może być", tylko szukam najlepszych rzeczy, o których nie mogę zapomnieć. Ograniczę byle jakie wydatki, a to co trafi do mojego koszyka, rzeczywiście będzie tego warte. Mam nadzieję.
Koniec zimy zmobilizował mnie do podjęcia nowych działań. Wczoraj zapisałam się na tatuaż, o którym opowiadałam wszystkim wokół od kilku miesięcy, a od dzisiaj ruszam na moje ulubione zajęcia sportowe. Zdaję sobie sprawę, że dostanę wycisk, ale szczerze już nie mogę się doczekać tego uczucia "po". Mój Najukochańszy Narzeczony zapewne też czeka aż wrócę do domu zmęczona, szczęśliwa i zadowolona z życia. Doskonale zdaję sobie sprawę, że od siedzenia w domu i gadania z dwulatkiem głupieję, a do głowy przychodzą mi same bzdury... W dodatku wróciłam do książek. Wstyd się przyznać, ale ostatnio zupełnie nic nie przeczytałam. Zaczęłam kilka pozycji, ale wszystko teraz leży i się kurzy. Nie wiem jaki wpływ na czytelnictwo ma słońce, ale mnie zachęciło do odkurzenia czytnika i oto po trzech dniach mam już na koncie przeczytaną jedną, całą książkę. I to klasykę. Coś w tym jest, że razem z wiosną i pączkami na drzewach do życia budzą się również ludzie :)
Szukając w pamięci wydarzeń z ostatnich trzech miesięcy zajrzałam na swój Instagram. Zdecydowanie królują teraz selfie i zdjęcia paznokci. Nagle dotarło do mnie, że nie mamy prawie żadnych zdjęć z okresu naszej znajomości z D. i postanowiłam to zmienić. Zaczęło się od selfie, żebym przyzwyczaiła się do aparatu, potem zaczęłam fotografować się z Małą Alą. Jest teraz taka rozbrykana, że jedyna możliwość na złapanie jej, to zdjęcie z ręki, tak żeby widziała się w ekranie telefonu. Furorę robi też opcja na Snapchacie, gdzie można nałożyć na twarz filtr z pieskiem. Ala jest zachwycona jak ma uszy i długi język :D I coraz częściej namawiam D. na wspólne zdjęcia - zawsze wypomina mi, że jak On chciał robić fotki, to ja się zawsze chowałam i wszystko to moja wina... ;)
No i paznokcie. Moja nowa miłość. Mam nadzieję, że za jakiś czas uda mi się rozpocząć szkolenie w tym kierunku i pasja rozpali się na długo. Zajrzyjcie na mój fanpage i zostawcie lajka. Chętnie też przyjmę nowe osoby w swoje łapki :D
Pierwsza część roku minęła mi bardzo spokojnie i bez fajerwerków. Zupełnie jak wieczór pod kocem z kubkiem herbaty. Powoli, ciepło, przyjemnie. Chociaż tak szybko, że nie zdążyłam się zorientować, że to już trzy miesiące...
____________________
Spodobał Ci się post?
Obserwuj mnie na Facebooku, Bloglovin i Instagramie
Subskrybuj:
Posty (Atom)